JOACHIM
 
Było ciepłe czerwcowe późne popołudnie, gdy wyjeżdżałem z Łukowa w kierunku Radzynia. Zaraz za miastem ujrzałem tego człowieka. Czerstwa twarz okolona siwym (właściwie białym jak mleko) buszem brody i długich, pozostawionych w artystycznym nieładzie, włosów. Stał na poboczu i próbował skłonić do zatrzymania się auto jadące przede mną. Gdy otworzył drzwi i wskoczył na siedzenie obok mnie, pomyślałem, że jest na lekkim rauszu. Jednak woni jakiegokolwiek alkoholu nie uda-ło mi się odeń wyczuć.
Był żylastym, mocno zbudowanym pięćdziesięciolatkiem o szlachetnej, ogorzałej od słońca i wiatru twarzy. Głos miał stanowczy, niski, przyciągający uwagę.
Spytał jaki mamy dziś dzień, a gdy odpowiedziałem - stwierdził, że to akurat okrągła (nie pamiętam już która) rocznica zdobycia Mont Everest. Tu rzucił nazwisko alpinisty, o którym, nawet jeśli kiedyś słyszałem, już dawno zapomniałem. On zaś wypowiadał się pewnie, lekko, z darem skupiania na sobie uwagi słuchaczy. Zadziwiła mnie szeroka i głęboka wiedza mego towarzysza i niespotykana erudycja. Bez żadnego wysiłku w potoczną mowę wplatał wyszukane sformułowania, które okraszał gęsto makaronizmami.
Okazało się, że mieszka w Bieszczadach (! - ślad?), a teraz już od kilku dni podróżuje po Polsce autostopem (gdy po zatrzymaniu auta spytałem dokąd go podrzucić, z humorem odparł, że do Mikołajek, jeśli jadę w tamtą stronę).
Szybko osiągnęliśmy miejscowość, w której chciał wysiąść, co przerwało bardzo interesująco rozwijającą się dyskusję o roli formy w ludzkim życiu oraz o granicach zdolności percepcyjnych człowieka. Zdążył opowiedzieć mi jeszcze dykteryjkę o wycieczce mieszkańca podlaskiego Cicibora do Japonii i już musiałem zatrzymać się przy wiejskim kościółku w gminnej miejscowości pod Radzyniem.
Wysiadając spytał, czy mógłbym ofiarować mu 1,50 zł? Ofiarowałem 2 zł, a wtedy wrócił do samochodu i wyciągnąwszy dłoń w moją stronę powiedział: "Przyjacielu, czy mógłbym poznać twoje imię? Ja jestem Joachim". Podałem mu dłoń, którą uścisnął krzepko, i wypowiedziałem imię. W pobliskim kościele zadźwięczała sygnaturka.
"Gdy kiedyś na trasie dostrzeżesz moją siwą głowę, zatrzymaj się" - rzucił i zatrzasnął drzwi. We wstecznym lusterku obserwowałem jak wędruje dziarsko w stronę wsi, krokiem wolnej istoty, z niewielkim pustym plecakiem przerzuconym przez ramię. Człowiek, który wygrał z okupacją cywilizacji. Kim był wcześniej? Co musiał przeżyć, aby porzucić owoce fałszywej ludzkiej kreacji po to, by żyć blisko Boskiego stworzenia? Czy odkrył w ten sposób prawdę, a może to właśnie odkrycie prawdy sprawiło, że z człowieka obdarzonego, jak wszyscy, imieniem i nazwiskiem, stał się po prostu Joachimem jakiego poznałem. O ile w ogóle był tylko człowiekiem.
Nie dowiedziałem się tego, ale nie tracę nadziei. Przemierzając drogi, tak jak przepowiedział, lustruję pobocza w nadziei dostrzeżenia białej czupryny i dokończenia rozmowy. Robię to, bo wierzę, że Joachim znał PRAWDĘ. I ja ją znam, Ty również drogi czytelniku. Czasem wystarczy zwolnić, by dostrzec, że nieustannie mijamy ją, w swej pielgrzymce przez życie. Nawet jeśli nie chcemy, co jakiś czas ktoś nam kiedyś o niej przypomni. Każdy ma przecież swojego Joachima.


Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.
Pierwodruk: Joachim, "Myśl Polska na Podlasiu", nr 5/2003, s. 22.