IGNAVUS PEREGRINATOR IN NOTRE DAMME

„Wiedz: przed nikim prócz Ciebie nie pochylę czoła,
Lecz skoro mi niełatwe przeznaczyłeś drogi,
Daj za przewodnika najlichszego anioła,
Pobłogosław mój szkaplerz, ryngraf i ostrogi”.
Adam Danek „Angelofania”


Wiosna roku Pańskiego 2005 niosła na przedramieniu wiklinowy kosz pełen niepewnych dni. Beata źle znosiła ciążę i obawialiśmy się o zdrowie małego Wojtusia rozpychającego się pod cienką warstwą skóry na jej brzuchu. Trzeba było udać się po prośbie do wyższej instancji. Złożyłem przed Bogiem ślub, że po szczęśliwym porodzie odbędę pielgrzymkę po wszystkich sanktuariach maryjnych naszej diecezji. Przyszło lato. Rozwiązanie było szybkie i szczęśliwe, Wojtuś zdrowy i śliczny. Wraz z drugim imieniem, na cześć daty urodzenia, otrzymał silnego patrona (a jednocześnie drogowskaz życia) w postaci św. Jana Marii Vianneya, słynnego proboszcza z Ars. Nastały cudowne dni powiększonej rodziny. Czas płynął. Zdążyłem jeszcze jesienią wybrać się do przepięknej Bazyliki Mniejszej w Parczewie, gdzie modlitwa zdaje się unosić na anielskich skrzydłach wprost ku sklepieniom neogotyckiej świątyni. Przy okazji pobytu u babci Magierowej odwiedziłem Matkę Boską Kolembrodzką. Najświętsza Panienka, której bizantyjska postać miała przyśnić się królowi Janowi, gdy kwaterował w Królewskich Brodach w drodze na Wiedeń, zdawała się prześwietlać mnie na wylot smutnym wzrokiem.
Zima nastała wyjątkowo śnieżna, mroźna i długa. A potem, stęsknieni wiosny, chłonęliśmy ją każdą wolną chwilą. Nieświadomi niczego, niebaczni, nie pamiętający...
Czarną serię rozpoczął mój dziadek Marian w maju 2006. Wszyscy mówili, że zabrała go ze sobą zaborcza siostra Eugenia z Wybrzeża, która umarła trzy tygodnie wcześniej. Zaraz potem zmarł wuj - mąż siostry mojej babci ze strony mamy. On z kolei w miesiąc później zabrał swoją żonę. Potem zachorowała mama...
Wtedy przypomniałem sobie o niespełnionym ślubie. Całą już piątką, dzięki czemu okazać mogłem Najświętszej Panience naszą najmłodszą latorośl, wybraliśmy się w odwiedziny do matki Bożej Kodeńskiej. Nadburzański Kodeń nas oczarował - ojcowie misjonarze oblaci wykonali tu kawał porządnej roboty tworząc z ugoru istny rajski ogród dla pielgrzymów pragnących ciszy, kontemplacji, namacalnej obecności Boga.
Z dwoma przyjaciółmi odbyłem z kolei jednodniową pielgrzymkę do Matki Boskiej Gułowskiej, do Górek koło Węgrowa i Goźlina Mariańskiego Porzecza. Wróciliśmy zadowoleni, pełni łaski, kipiący Bożą energią. Modlitwa w przepięknym, starym, pokrytym niesamowitymi malowidłami drewnianym kościele w Goźlinie Mariańskim Porzeczu była niczym życiodajne tchnienie średniowiecznego Christianitas.
Ślub zakończyłem wespół z żoną i dziećmi odwiedzinami u Matki Bożej Leśniańskiej, gdzie ciepłym letnim wieczorem mogliśmy uczestniczyć w wystawieniu Najświętszego Sakramentu i wraz z paulinami modlić się do Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. „Módl się za nami, ...się za nami, ...za nami, ...ami” - niósł się głos w przyjazny mrok spacerujący po ulicach wyludnionej osady.
Jakże trudno jest przełamać to obrzydliwe, samolubne myślenie wyłącznie o sobie! A przecież tak powszechne u ludzi „kontrakty” zawierane z Najwyższym nie kończą się wraz z wypełnieniem Jego części umowy. One „wiszą” czekając na nasz ruch, na wypełnienie naszego zobowiązania. I nie znikają. Czasem powracają seriami nagłych nieoczekiwań, które boleśnie przywracają nam pamięć.
Podróż na raty do Naszej Pani (Notre Damme), którą odbyłem, nie była, Broń Boże, odbębnieniem ślubu. Każda z jej części stawała się autentycznymi rekolekcjami, które otrzepują człowieka z brudu tego świata i wynoszą ku mistycznej doskonałości. Dlatego ja - gnuśny pielgrzym (ignavus peregrinator) - wdzięczny jestem, że przywołany zostałem do porządku. Bo naprawdę warto, by rzymski katolik odwiedził święte miejsca własnej diecezji. Nawet bez specjalnych ślubów.

Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.
Pierwodruk: „Kozirynek”, nr II (Jesień 2007), s. 8-9.