A {color: #000000;} A:link {color: #000000; text-decoration:none} A:visited {color: #000000; text-decoration:none} A:hover {color: #000000; text-decoration:none; color:#FF0000}
LESZCZYNA |
Była stara,
na poły sucha, właściwie już nieprzydatna. Rzuciłem
pomysł, by ją ściąć. Zapadł wyrok śmierci, a
raczej uśpienia po holendersku. I wtedy Ojciec powiedział, że to była dobra, płodna leszczyna. Zbyt dobra, by tak po prostu wziąć z garażu piłę motorową, przyłożyć łańcuch do wciąż jeszcze czerstwego pnia i mocnym pociągnięciem przerwać kilkudziesięcioletnie, pożyteczne kiedyś życie. Uklękliśmy więc z obu stron drzewa z dwuosobową piłą ręczną. Szur, szur, szur. I raz, i raz, i raz. Ręce mdleją, plecy drętwieją, piła tańczy w ręku, jęczy nieczysto. "A widzisz", śmieje się Ojciec. Widzę. I czuję. Drobne pyłki trotu padają na ziemię jak krew. Przerwa wymuszona zmęczeniem. Ręce, nie przyzwyczajone do pracy drwala, od-mawiają posłuszeństwa. Po chwili na nowo: szur, szur, szur. I znowu przerwa. Tak kilka razy, aż do końca, aż pozbawiony ścięgien pień siła własnego ciężaru powaliła na ziemię. Poodcinaliśmy gałęzie i zanieśli do wysuszenia. Gdy lato pozostanie jedynie przyjemnym wspomnieniem, a zimowa martwica zmusi życie do zejścia do podziemia, leszczyna posłuży nam już po raz ostatni. Potem siedzieliśmy zmęczeni na ławce, sączyli chłodne piwo i patrzyli na ranę pnia jaśniejącą przed nami niczym świeży grób. A świerszcze cykały smętny, lipcowy, żałobny marsz. |
Dariusz Magier |
POWRÓT |
© Dariusz
Magier. Prawa autorskie zastrzeżone. Pierwodruk: Leszczyna, "Wspólnota Powiatowa" 2004, nr 26, s. 4. |