Jesienią 1997 roku w Paryżu
ukazał się gruby tom notatek Emila Ciorana.
Zaskoczenie, bo wydawało się, że o pisarzu zostało
już powiedziane i napisane wszystko. W „Cahiers”,
czyli „Zeszytach”, poznajemy Ciorana innego. Zapiski
z lat 1957-1972 to tysiąc stron znakomitej prozy
rumuńskiego emigranta, z którymi polski czytelnik
mógł zapoznać się w 2004 roku.
Wielki świat wygląda zza okienka, wysublimowana
literacka myśl, przecież nieznana dla zwyczajnego
zjadacza chleba, jakże odległego od wydarzeń z
paryskich księgarń. Przedziwne, jak wąski jest krąg
odbiorców, dla których pojawienie się „Zeszytów”
Ciorana staje się wydarzeniem. Gdyby chcieć ująć w
jedno zdanie, esencję, to zawsze zaskakujący staje się
świat pisarza. Zaskakujący - wszak pisarz wiedzie tak
odmienny styl życia, że przeciętny zjadacz chleba uzna
go za społecznie nieprzydatny, wyobcowany. A przecież
literackie podróże Ciorana skłaniają do refleksji,
gdy obserwujemy jak krok po kroku stawał się wnikliwym
myślicielem, któremu towarzyszyły muzyczne
wspaniałości Bacha. Czyż nie jest tak, że dopiero
polemika, czy też nawiązywanie do myśli innych
pisarzy, w pewien sposób pomaga wniknąć w ich osobliwy
świat, świat również intymny, w którym bohater
opowiada o tym, co je na śniadanie, co czyta, kiedy nie
tworzy, i jakie rozterki nim targają. Można ubolewać,
że tak mało wnikamy w literacki świat twórców.
Cioran żyje w poczuciu porażki, zauważa, że jego
pokolenie, pokolenie rumuńskich intelektualistów,
poniosło klęskę. Mowa oczywiście o wydarzeniach
sprzed wybuchu drugiej wojny światowej. „Co
zawdzięczam Iron Guard?” - pyta i odpowiada -
„Konsekwencje wynikające dla mnie ze zwykłego
młodzieńczego uniesienia były i są tak ogromne, że w
późniejszym czasie okazało się dla mnie
niemożliwością orędowanie za jakąkolwiek sprawą,
nawet zupełnie nieszkodliwą, nawet szlachetną, czy
Bóg wie jaką. To dobrze, że przyszło nam drogo
płacić za szaleństwo młodości; później
oszczędzamy sobie niejednego rozczarowania.”
Międzywojenna Rumunia to niedowład ustrojowy,
powszechne malwersacje, korupcja, nepotyzm, fałszerstwa
wyborcze i chaos gospodarczy. W 1927 roku młody
idealista nacjonalistyczny Corneliu Zelea Codreanu, zwany
przez zwolenników Kapitanem, organizuje Legion Michała
Archanioła, którego „zbrojnym ramieniem” była tzw.
Żelazna Gwardia. Zaczął działalność z małą grupą
studentów, w której wprowadził klasztorno-koszarową
dyscyplinę stając się raczej prorokiem niźli
przywódcą politycznym, a codziennością legionistów
był religijny mistycyzm, poświęcenie, ascetyzm i kult
śmierci. Wkrótce ruch rozrósł się do ponad
350-tysięcznej organizacji. Mieszkali we wspólnotach
zwanych gniazdami, wędrowali po kraju z ikoną Michała
Archanioła głosząc rychłe zwycięstwo nad szatanem i
pomagali chłopom w pracach polowych. Legion Michała
Archanioła zgromadził elitę młodego pokolenia
Rumunów. Członkiem bukareszteńskiego gniazda „Axa”
był Emil Cioran. Jako młodego eseistę pchnęła go tam
fascynacja chrześcijańską mistyką śmierci,
męczeństwa, obojętnym przyjmowaniem cierpienia, które
wówczas pojmował jako dominujący składnik ludzkiej
egzystencji. To wszystko znalazł w ruchu, na którego
czele stał Codreanu. W 1933 roku członkowie Legionu
tworzą Komando Śmierci, którego zadaniem jest jednak
nie zabijanie, ale przyjęcie śmierci. Miała to być
forma ideowego apostolstwa, kolejne w dziejach Europy
krucjaty dziecięce - kolumny młodzieży legionowej
uformowanej w znak krzyża (tzw. żywe krzyże). Grzegorz
Górny pisze: „Po drodze śpiewali pieśni, wznosili
legionowe hasła, piętnowali bezprawie władz.
Zatrzymywani przez policję i żandarmerię (...)
klękali i modlili się. Wkrótce cały kraj
przemierzały kolejne grupy «krucjaty dziecięcej»,
gromadząc na swej trasie wielotysięczne tłumy. (...)
Kiedy w miejscowości Teius żołnierze otworzyli ogień,
Legion doczekał się pierwszego męczennika”.
Po latach Cioran określi Legion Michała Archanioła, w
którym czynnie uczestniczył, mianem „obłąkańczej
sekty”. „Był to ruch okrutny, mieszanka prehistorii
i profesji, mistycyzmu, modlitwy i rewolweru,
prześladowany przez władze i zabiegający o
prześladowania” - napisze.
Nie przypomina w samokrytyce swej młodzieńczej postawy
innego Rumuna, również popierającego w młodości
Legion Michała Archanioła, Mircei Eliadego. Słynny
religioznawca nie wspomina przeszłości, ale też nie
przyłącza się do politycznie poprawnego chóru
krytykującego międzywojennych młodych rumuńskich
narodowców, zaś jego książkę zatytułowaną „Od
Zalmoksisa do Czyngis-chana” można określić mianem
apoteozy ojczyzny i własnego pokolenia, pokolenia
legionistów – idealistów, którzy próbowali
zmierzyć się z przeszłością i - jak to określi
Przemysław Dulęba - ideą „mocnego dobra”.
Natomiast do Ciorana „grzechy młodości” wracają w
postaci sennego koszmaru na jawie i nigdy nie kończą
swojego nań wpływu. Przeszłość jest dlań
przekleństwem, które zaważyło na dalszych jego
losach, ale jednocześnie fascynuje go ona i nie pozwala
na komfort innej niźli kontr-ideowa postawy.
W Zeszytach zauważamy głęboką ambiwalencję,
klasyczną dwuznaczność właściwą każdemu
dziennikowi - rozdarcie między refleksją filozoficzną
a materią egzystencjalną zapisywaną in crudo. Autor
przechodzi głęboką metamorfozę, od pochwały czynu do
apoteozy ataraksji. W tej metamorfozie nurt miał swoich
wybitnych przedstawicieli: Martina Heideggera, Gottfrieda
Benna, Ernsta Jungera czy też Andre Malraux, a w
świecie anglosaskim W. H. Audena. Jego metamorfoza to
zmiana myśli filozoficznej na kontynencie orientującej
się na młodość. Cioran należał do pokolenia, jakże
licznego i spóźnionego, wielbicieli i uczniów
Fryderyka Nietzschego - poszukujących innych
„łatwopalnych idei”. Jednak dojrzewa: „Z biegiem
czasu, coraz częściej stwierdzam, że w każdym punkcie
stoję na antypodach myśli Nietzschego. Coraz mniej
lubię myślicieli szalonych. Wolę mędrców i
sceptyków, «nienatchnionych» par excellence, których
żaden ból nie ekscytuje ani nie bulwersuje. Lubię
myślicieli podobnych do wystygłych wulkanów.”
Przypomina w tym trochę pięćdziesięcioletniego
duchowego spaślucha, który - wspominając swoje życie
- z odrazą dziwi się, że kiedyś mógł łazić po
drzewach.
Z chwilą kiedy dokonuje zwrotu w stronę mistycznej
pasywności, do tego dowcipnej, zamienia mistrzów
niemieckich na francuskich. Dla znawców europejskiej
topografii intelektualnej skok ten nie jest kwestią
przeprowadzki z jednego miasta do drugiego, z jednej
ulicy na inną. To skok nad Renem, nad przepaścią
dzielącą dwie absolutnie inne koncepcje kultury i
literatury, definiujące przez długi czas różne
postawy i oczekiwania. W pewnym momencie porzuca pisanie
po rumuńsku i niemiecku, by skupić się na języku
francuskim, tym samym koniecznością stała się
gramatyka francuska. Od tej chwili autor podziwia
elegancki francuski sceptycyzm, w końcu wpisuje się w
długą linię francuskich moralistów i prawdopodobnie
staje się jednym z ostatnich przedstawicieli tejże.
Studiuje dzieła Pascala czy Montaigne’a
„wykradając” również z francuskich pamiętników
inspiracje, „sól attycką”, francuskie esprit. Nie
omija salonów. Zatracając transcendencję porzuca -
jako posiadające w sobie ziarno zniszczenia -
zaangażowanie ideowe. To prawda, wojna idei może
niszczyć ludzkie ciała, jednakże apatia
„nienatchnionych” niszczy ludzkie dusze.
Wartość „Zeszytów” bierze się również stąd,
iż zwierają ogromny żal za tym, co autor porzucił.
Jak się okazuje, łatwiej jest wertować strony
jadłospisu, niż przerzucać stronice wielkich kultur.
Dzieło od strony „archeologicznej” jest
pasjonujące: zawiera niemiecką poezję, niemieckich
mistyków, takich jak mistrz Eckhart, dalej muzyka
niemiecka i - oczywiście - wielki Jan Sebastian.
Przedziwne, że autor stylizuje się na wygasły wulkan,
chwaląc chorobę, bezsenność, czy zmęczenie. Po co?
Pozornie? Bo jednak odzywa się w nim tęsknota za
„wulkanami czynnymi, za szczytami, nad którymi unoszą
się oznaki aktywności”?
Obok konotacji rumuńskich, niemieckich, francuskich,
Cioran, zaraża się Hiszpanią. Dlaczego miłość do
Hiszpanii? Hiszpania to kraina honoru, rycerskości,
pasji, mistyki, a przede wszystkim ojczyzna nostalgii.
Znajduje zastępczą Rumunię, staje się Hiszpanem.
Czym jest dziennik intymny? Wynalazkiem pisarzy
nowożytnych. Nigdy nie odnajdziemy dziennika Homera,
Dantego czy Szekspira. Ci autorzy przedstawiali życie w
walce, w doświadczeniu. Pisarz ciągnie nas wręcz za
rękaw, by pokazać, co posiada w zakamarkach swojej
pracowni. Niedojedzony pasztet, brudna kurtka, kotlet
schabowy, sterta starych gazet, zabłocone buty, niezmyte
naczynia - to również jego świat. W przypadku Ciorana
nic takiego nie spotkamy, jakby zamykał akurat te
podwoje swojego świata. Nic na temat prywatnego życia.
Poznajemy jedynie filozofa i jego nastroje? Nie spotykamy
też jego bliskich? Po „S.” domyślamy się jedynie,
że chodzi o Simone Boue, towarzyszkę jego życia,
która przygotowuje dzienniki do druku, sama jednak ginie
tragicznie. Inni pojawiają się epizodycznie - Ionesco,
Beckett, Celan czy Czapski.
Ucieczka od rumuńskiej mistyki w gramatykę francuską
nie uwalnia go od „demonów”, które kierowały jego
poczynaniami w młodości. Widzimy autora jako człowieka
nerwowego, toczącego bój z własnym temperamentem,
marzącego o buddyjskiej obojętności, a w
rzeczywistości nie potrafiącego przeżyć choćby
jednego dnia w spokoju. Awantury w urzędach to dlań
rzecz normalna. Przedziwne, marząc o samotności
prowadzi bogate życie towarzyskie, „kolacyjne”,
gdzie spotyka kolegów literatów, którymi gardzi w
swoich dziennikach. Rezygnując z idei zamienia
aktywność na jałowość.
Cioran jest niezmiernie błyskotliwym pisarzem,
suwerennym, nie podlegającym modom, skrzętnie
szperającym w bibliotekach w poszukiwaniu dzieł
zapomnianych. Zadziwia pochwała „cienia” w jego
twórczości. Kłują w oczy paradoksalne stwierdzenia:
„klęska jest lepsza od zwycięstwa”, „każdy
sukces jest wulgarny”, które znowuż stanowią powrót
do złej przeszłości eseisty. Jednakże w autowyrzutku
Emilu Cioranie idea rumuńska zamienia się w swoją
karykaturę. Mistyka śmierci ewoluuje w mistykę
błahostek. Przedziwne przemianowanie pochwały życia.
„Zeszyty” stają się wielkim hymnem na cześć
dekadencji, upadku, impotencji życiowej.
Cioran to sceptyczny emigrant. Zagajewski twierdzi, że
emigranci to ludzie szczęśliwi. Ludzie, którzy
starannie ukrywają swoje szczęście. Osławiona
nostalgia, lata dzieciństwa, dźwięki dzwonów,
ośnieżone Karpaty. Balansowanie pomiędzy zaletami
emigrowania, a pozostaniem w kraju, pomiędzy tym, co
traci emigrant, a za czym tęskni człowiek wzorem
Immanuela Kanta, który nigdy nie opuścił swojego
miasta.
A co z Cioranem? Ponoć nie wrócił szczęśliwy do
Rumunii tracąc pamięć w Paryżu na podobieństwo
amnezyjnych starców. Powojenna Rumunia, naród
komunistycznego cara Ceausescu, wywiera nań ciągle
ogromny wpływ. To „naród nieszczęśliwy i
nieuczciwy...”, „naród, w którym wszystko
przekształca się w miniaturę”. A przecież w swojej
intelektualnej układance zawiera istotne klocki
teologów i myślicieli, mistyków i kompozytorów, w
końcu poetów. On sam, jakby paradoksalny, kiedy mówi:
„Prawdziwy pisarz trzyma się ojczystego języka, nie
zamierza szperać w tej czy innej obcej mowie. Umie się
ograniczyć - oto jego sekret”, łamie własną
regułę.
Po co więc czytać „Zeszyty”? Choćby dla samej ich
błyskotliwości, zaskakującej inteligencji, w końcu
dla samego stylu. Cioran wypowiada ciekawe zdania, np.:
„Niepodobieństwem jest napisać listu kondolencyjnego,
nawet jeśli jest się szczerym. To gatunek najbardziej
fałszywy; ciekawe, że nie został zniesiony za
jednomyślnym postanowieniem”. Nie znajdujemy u niego
dłoni złożonych do modlitwy, znajdujemy niemalże
wściekłą ciekawość, która ma zastąpić modlitwę.
Dociekliwość, która pcha go do bibliotek, do lektury,
do innych ludzi. Modlitwa to ciekawość skierowana do
samego siebie.
Czy czytelnika nie zniechęci lapidarny styl Ciorana? Ten
styl zwodzi, pulsuje, irytuje. Wypowiada zdanie, a za
chwilę mu zaprzecza. Jeden z recenzentów nazywa go
„Beduinem myśli”, inny twierdzi, że bohater uprawia
„najbardziej błyskotliwy irracjonalizm bałkańskiej
beznadziejności”.
Ale też Cioran nie nabiera się na intelektualne mody.
Absolutnie suchy przechodzi obok zmieniających się
francuskich nastrojów, ba, wyszydza na dokładkę epokę
strukturalizmu, kiedy wszyscy, jak jeden mąż, pisali o
języku. Epatuje post-legionowymi wypaczeniami, takimi
jak: „Jednostka, podobnie jak naród, jest coś warta
tylko wtedy, gdy zostaje zwyciężona. (...) Ktoś, komu
się udało, z punktu staje się nieinteresujący”.
Świat nieudaczników i życiowych rozbitków staje się
również światem osobnym, innym gettem wartym
zainteresowania, miejscem, w którym również toczy się
życie. Cywilizacja pomiędzy światem idei a kontr-idei.
Zagajewski określi jego literackie zmagania jako
„snobizm rozpaczy”, ma wątpliwości, czy użyć
określenia „nihilizm”. Cioran korzysta z własnej
medycyny jako lekarstwa na „infekcję cienia”.
Przeciwwaga to jego erudycja zdobywana w sposób
chaotyczny, egzystencjalny i być może dlatego bardziej
wyrafinowana. A przecież niejaki Constantin Noica,
mistrz młodych intelektualistów, krytykował Ciorana za
lekturę mistrzów drugorzędnych, nie tak jak on, który
delektuje się Platonem, Arystotelesem, Heglem,
Heideggerem. A Eckhart, Seneka - drugorzędni? Cioran
unika modnych gigantów, boi się ich. Obawia się, że
mogą na powrót rozpalić w nim ogień i pchnąć na
powrotną drogę od kontr-idei do idei. Nie chce już
iść za wielkimi, tak jak kiedyś poszedł za Codreanu.
Strach przed złym wyborem obezwładnia go. Jednak w tej
kontrowersji znajdujemy także dążenie do prawdziwego,
wolnego wyrazu myśli, unikanie myślowej łatwizny,
fascynację umysłami samotnymi i surowymi dla siebie.
Wypowiada zdania, które intrygują, pompują do szarych
komórek pytania.
W gruncie rzeczy w przeklinaniu przeszłości przez
autora „Brewiarza zwyciężonych” możemy odczytać
żal za utraconymi szansami, za porywami serca.
Kontr-ideowość wydaje się być tu wyborem rozpaczy po
upadku tego, co Eliade określi mianem „duchowej
rewolucji” opisując zachowanie legionistów
internowanych wraz z nim w obozie Miercurea-Ciucului:
„Wieczorna modlitwa kończyła się potężnym «Bóg
jest z nami», odśpiewanym przez trzysta głosów. Na
ostatnim piętrze znajdowało się pomieszczenie na
«nieustanną modlitwę». Dniem i nocą któryś z
więźniów przez godzinę modlił się tam lub czytał
Biblię, przerywając tylko wówczas, gdy ktoś inny
przychodził go zluzować”. Postawę Ciorana mógłby
przyjąć Leon Degrelle, Belg również obciążony
ideowym „grzechem młodości”, gdyby (co się, na
szczęście, nie stało) jego dusza przestała
„płonąć”, a w jej miejscu pozostał zimny, bolący
kamień. Tak jakby pisarz ubolewał nad tym, że ominął
go chrzest krwi, który Żelaznej Gwardii zgotował
królewski rząd Rumunii. 30 listopada 1938 roku Corneliu
Zelea Codreanu oraz trzynastu jego dowódców Legionu
Michała Archanioła zostało zamordowanych w więzieniu
Doftana. Zabił ich ten sam Tron, o którym niespełna
pięć lat wcześniej w „Podręczniku dowódcy
gniazda” Kapitan pisał: „Legion stoi niezłomnie na
straży wokół Tronu, na którym zasiadali Książęta i
Królowie poświęcający się w obronie chwały i dla
dobra Narodu”. Ciała przywódców Legionu wywieziono
do lasu, wrzucono do głębokiego dołu, oblano kwasem,
potem zasypano wapnem i zalano betonem. Technika
zaangażowana w walkę z ideą. Na myśl przychodzi
legenda związana ze śmiercią polskiego poety
związanego z ruchem narodowym, Andrzeja Trzebińskiego,
któremu przed rozstrzelaniem Niemcy mieli zalać ustawa
wapnem. Jedenaście lat po zabiciu Codreanu Cioran oddał
jednak swoisty hołd postawie legionistów pisząc
mesjanistycznie: „Wszystkim wodzom pościnano głowy, a
ich trupy wyrzucono na ulice: spotkało ich
przeznaczenie, co zwalniało kraj ze spotkania z
własnym”. Ale nie była to prawda, a jedynie refleksja
emigranta, chwilowa słabość późniejszego
przedstawiciela gramatyki francuskiej.
W „Zeszytach” czytelnik napotka przewrotność,
która z jednej strony będzie przyciągać, z drugiej
odpychać. Znajdzie zranionego człowieka w wiecznym
ruchu pomiędzy smutkiem a ciekawością, życie i
historię współczesnego intelektualisty,
„podróżnika” po kulturach, którego powojenna
reakcja demoliberalna uczyniła kreaturą podobną
post-komunistycznym twórcom mającym w życiorysie -
stokroć gorsze - „heglowskie ukąszenie”. Wyciągnij
rękę, choć ta róża nie jest pozbawiona kolców. Taki
jest kwiat, taki jest świat Emila Ciorana.
|