A {color: #000000;} A:link {color: #000000; text-decoration:none} A:visited {color: #000000; text-decoration:none} A:hover {color: #000000; text-decoration:none; color:#FF0000}
UTRWALACZE WŁADZY (WYCZYNY "BOJOWNIKÓW O WOLNOŚĆ I DEMOKRACJĘ" W POWIECIE RADZYŃSKIM) |
Arcymistrz propagandy totalitarnej Joseph
Goebbels mawiał, że "aby propaganda była
skuteczna, musi stać za nią ostry miecz". Miecz, z
którym komuniści znaleźli się po wyzwoleniu na
ziemiach polskich nie mógł być chyba ostrzejszy. Nie
wystarczyła obecność Armii Czerwonej i NKWD, przez
cały rok 1945 Polska Partia Robotnicza rozbudowywała
aparat bezpośredniej przemocy. Na wiosnę tego roku
Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego liczyło już ok.
11 tys. funkcjonariuszy, by jesienią przekroczyć
liczbę 27 tys. Sieć agentów i informatorów wzrastała
jeszcze szybciej. We wrześniu 1945 r. przeprowadzono
reorganizację resortu, co dało jeszcze mocniejszą
pozycję agendom, które zajmowały się nie tylko walką
z konspiracją, ale także kontrolą i penetracją partii
politycznych, stowarzyszeń, Kościoła i wszystkich
przejawów życia społecznego oraz gospodarczego. Agentami UB zostawali ochotnicy, ale nader często także osoby werbowane przy pomocy zastraszeń, fizycznego terroru lub materiałów kompromitujących. W tym samym czasie liczba funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej przekroczyła 62 tys. etatów (w 35 milionowej II Rzeczypospolitej było ok. 30 tys. policjantów). Oprócz tego, władzę ludową utrwalał Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ponad 30 tys. żołnierzy), a także personel ponad 100 więzień i obozów politycznych. Wszystkie te służby, z uwagi na skład ich kierownictwa, podległe były faktycznie PPR, a prof. Andrzej Paczkowski w książce "Pół wieku dziejów Polski 1939-1989" nie waha się nazwać ich po prostu "partyjną policją polityczną". Nic zatem dziwnego, że nie służyły one tylko zwalczaniu pospolitych przestępstw, które rozpleniły się po zakończeniu wojny, i dywersji podziemia. Ludzie utrwalający władzę ludową w ramach UB, MO, ORMO, dzięki swej liczebności i poczuciu siły, często otwarcie manifestowali swoją bezkarność i nadużywali władzy. Wiele kłopotów sprawiało to przedstawicielom państwa na szczeblu gminnym i powiatowym, bo najczęściej to właśnie na nich, wielokroć piastujących swe funkcje w dobrej wierze publicznej dla dobra odradzającego się kraju, spadał ciężar odpowiedzialności za rozbestwionych bezkarnością funkcjonariuszy resortu bezpieczeństwa. Jedyną jednak możliwością wyjaśnienia zajść (zwykle zresztą nieskuteczną) był raport do starosty powiatowego, który z kolei interweniował w powiatowej placówce służb mundurowych. Oto kilka przykładów wybryków tych "bojowników o wolność i demokrację" z terenu powiatu radzyńskiego, które zachowały się w aktach starosty powiatowego, przechowywanych w Archiwum Państwowym w Radzyniu Podlaskim (sygn. 71-72). 12 lutego 1946 r. funkcjonariusze UB pojawili się w domu Stanisławy Hać we wsi Szachty gm. Żerocin. W ramach odwetu za śmierć swego towarzysza z Powiatowego Urzędu Bezpie-czeństwa Publicznego szukali reakcjonisty, który mógłby stać się kozłem ofiarnym w tej spra-wie. O partyzantkę podejrzany był zaś pracujący u Stanisławy Hać. To wystarczyło ubekom. Całe obejście należące do samotnej właścicielki (mąż wrócił z wojny dopiero w lipcu 1946 r.) zostało spalone, a 2 krowy uprowadzono. Stanisława Hać wystąpiła ze skargą do radzyńskiego starosty, który od szefa PUBP w Radzyniu Podl., M. Kruta, otrzymał tyle lakoniczną co bez-duszną odpowiedź, że w domu owym znaleziono buty zamordowanego funkcjonariusza UB, a "podczas prowadzonej akcji i strzałów spłonęły zabudowania". Po prostu. Bohaterem podobnie niechlubnych zdarzeń był w owym czasie również milicjant, komendant posterunku MO w Jabłoniu, Tadeusz Miszczuk, który we wsi Paszenki pobił Mariana Waszczuka. Czując się osobiście odpowiedzialny za przyszłość nowego ustroju, wytknął swojej ofierze, że w osobie swojego syna wychowuje "reakcjonistę i bandytę". Postanowił też samodzielnie wymierzyć ludową sprawiedliwość. Poproszona o wyjaśnienia Powiatowa Komenda MO w Radzyniu, udzieliła odpowiedzi 25 kwietnia 1946 r. Jej Wydział Śledczy donosił, że "ze względu na nietaktowne zachowanie się [sic!], jak w służbie tak i poza służbą, zostanie z dotychczas zajmowanego stanowiska przeniesiony, a możliwe jest, że zostanie wydalony ze służby w MO". Nie został wydalony, przeniesiono go po prostu do PK MO w Radzyniu Podl. Wyjątkowo niekarni milicjanci z Jabłonia znowu dali znać o sobie 2 lata później. Trzech z nich, mających porachunki z mieszkańcami wsi Rudzieniec, zjawiło się tam 27 stycznia 1948 r. i wszczęło awanturę wypytując o zabudowania należące do sołtysa Władysława Ziołkowskiego. Zanim tam dotarli, pobili niechętnego do współpracy z "władzą" Józefa Pucia, a na miejscu wszczęli bójkę z żoną nieobecnego sołtysa, która wzięła w obronę swego, napastowanego przez nich, syna. Szarpanina przerodziła się w poważne starcie, rozległy się strzały, wybuchł nawet granat. Zawiadomieni o zajściu milicjanci z posterunku w Komarówce przybyli za późno, na-pastnicy udali się już bowiem "w nieznanym kierunku". Podobnym wyczynem 13 lutego 1948 r. wykazali się również funkcjonariusze MO w Szóstce. Stojąc na drodze w Wólce Łóżeckiej, prowadzącej z Międzyrzeca, pod byle pretekstem zatrzy-mywali jadących. W ten sposób pobity został, m. in., Bolesław Kaliszuk, a inny mieszkaniec wsi, Antoni Trochimiuk, tak naraził się milicjantom, że jego mieszkanie zostało przez nich do-szczętnie zdemolowane. Charakterystyczne słowa wójta gminy Szóstka, skierowane do cywilnych władz powiatowych, oddają rozgoryczenie społeczeństwa taką rzeczywistością: "Ludność Gromady Wólka Łóżecka z takiego postępowania przedstawicieli władzy jest oburzona, ponieważ w związku z utworzeniem posterunku ludność była pewna, iż będą chronić mienia, a z tego wynika, że ludność po przybyciu do wsi przedstawicieli milicji obawia się, ażeby krzywdy nie wyrządzili". Starosta ponownie interweniował w PK MO, uzasadniając, że "tego rodzaju zachowanie dyskredytuje władzę państwową w terenie". Uzyskał jedynie suchą wiadomość, że winni "zostali ukarani dyscyplinarnie". Osobną sprawą mogą być ekscesy z udziałem międzyrzeckich milicjantów z komendantem Cyrankiewiczem na czele. Ofiarami ich agresji stawali się zwłaszcza ci, którzy nie chcieli podporządkować się wszechwładnej nieomal w mieście władzy komendanta. Pierwszą z nich, której sprawa widnieje w aktach radzyńskiego starosty, była właścicielka lokalu gastronomicznego przy ulicy Lubelskiej 24, Maria Szulc. Dowodząc, że korupcja dotyczyła nie tylko elit władzy Polski Ludowej, lecz rodziła się także u jej podstaw, komendant MO w Międzyrzecu Podlaskim, Cyrankiewicz, zjawił się w restauracji przy ul. Lubelskiej 24 27 marca 1948 r. Gdy wszedł do środka była godzina 21.05. Lokal czynny był do godziny 21, klienci właśnie zbierali się do wyjścia, gdy komendant wyciągnął pistolet i zmusił ich do natychmiastowego opuszczenia sali, krzycząc do właścicielki: "K... twoja mać, jeżeli nie będziesz robić to co ja każę - wystrzelam was wszystkich!" Ociągającego się z zapłatą rachunku mężczyznę uderzył, a na odchodnym zapowiedział, że odtąd milicjanci będą przychodzić tu na darmową wódkę. Tak też wyglądała sytuacja kilka kolejnych dni, a gdy Maria Szulc spróbowała ukrócić bezkarność funkcjonariuszy, ci zastosowali inną metodę. 15 marca 1948 r. do restauracji weszło 2 milicjantów z międzyrzeckiego posterunku MO. Wyjaśniając, że przyszli z polecenia komendanta Cyrankiewicza, przeprowadzili kontrolę handlowo-sanitarną. Zarzucili właścicielce brak ceny na jednej z butelek (była poniżej, na półce) i orzekli, że mogą postarać się o odebranie jej koncesji na prowadzenie lokalu, jeśli nie zacznie współpracować. Maria Szulc wspomina, że odchodząc rzucili, iż "poprzedniczka moja , Gas, umiała z nami żyć [w zgodzie], a my chcemy żyć i obecnie". W skardze do starostwa zaznaczy-ła, że nie stać ją jednak na łapówki. Kolejną ofiarą sobiepaństwa międzyrzeckiego kacyka był Władysław Czempiński z Mię-dzyrzeca. Nieoczekiwanie otrzymał wezwanie na posterunek MO, a gdy stawił się tam o wyznaczonej porze, komendant Cyrankiewicz oskarżył go o bezprawne wprowadzenie się do zajmowanego lokalu. Bezprawne w języku funkcjonariusza oznaczało bez jego zezwolenia. Niechybnie działał także w interesie kogoś innego, prawdopodobnie z tej samej kamienicy, w której mieszkał Czempiński. Zapewne ów człowiek także miał apetyt na ten lokal. Na próby wyjaśnienia, że mieszkanie jest w trakcie wykupu i że przydzielił je Czempińskiemu Zarząd Miasta, komendant wrzasnął: "Ty s...synu, faszysto, ja cię nauczę! Mów, ty s...synu, ile dałeś łapówki Zarządowi Miejskiemu (...)". Dając zaś dowód ówczesnej poprawności politycznej, krzyczał dalej: "Ty jesteś złączony z faszystami. Was wszystkich tylko wystrzelać! W tej sprawie trzeba było najpierw zwrócić się do mnie i mnie powierzyć swoją prośbę. Ja ciebie, ty faszysto, siwy łbie, wsadzę do więzienia! Was wszystkich nauczę. Natychmiast masz zabrać swoje graty z tego mieszkania (...)!" Relacje o tych wydarzeniach wyprowadziły z równowagi nawet opanowanego zazwyczaj starostę powiatowego, który 14 kwietnia 1948 r. zwrócił się do Powiatowej Komendy MO w Radzyniu w celu wyjaśnienia sprawy i "wyciągnięcia konsekwencji" wobec winnych. Pod względem rozpatrywanego problemu, także na południu powiatu radzyńskiego sy-tuacja nie przedstawiała się lepiej. 18 kwietnia 1948 r. Ochotnicza Straż Pożarna w Branicy zorganizowała zabawę w Niewęgłoszu. Niestety, oprócz amatorów tańca, na zabawie zjawiła się kilkuosobowa reprezentacja uzbrojonych i pijanych ormowców z Branicy. Szybko wszczęli awanturę z miejscową ludnością. Padły strzały. Jednemu z funkcjonariuszy ORMO strażacy odebrali karabin, który na szczęście się zaciął, i oddali go w ręce sołtysa Struka. Po północy ormowcy odwiedzili go jednak i pod przymusem sołtys zmuszony został do oddania broni. Potem, w doniesieniu do starostwa wspominał: "Na moją prośbę, żeby się wyle-gitymowali, bo nie wiem komu karabin oddaję, odpowiedzieli: "Na jarmarku się tylko kozy legitymuje"". Podobne problemy ze służbami porządkowymi mieli też mieszkańcy Szóstki. W Święto Oświaty (2 maja 1948 r.) zorganizowano potańcówkę, na którą zaproszono komendanta miej-scowego posterunku MO, "z nadzieją, że pewna pomoc na uroczystości będzie z jego strony". Zawód był duży, bo okazało się, że pijany milicjant był bardziej uciążliwy niż pomocny. Wójt nie oszczędził mu paru gorzkich słów. Niestety, na tym wieczór się jeszcze nie skończył. Około północy komendant i jeszcze jeden milicjant napadli na sześćdziesięciojednoletniego muzykanta Andrzeja Trochimiuka, kuzyna wójta, i pobili go dotkliwie. Gdy rodzina wójta zabrała pobitego do domu, napastnicy ruszyli za nimi. W sieni wywiązała się szarpanina. Komendant wystrzelił w stronę wójta. Potem wrócił na zabawę, gdzie tańcząc z jedną z dziewczyn pochwalił się, że idzie od wójta Piotra Kaliszuka. "Wystrzeliłem do niego - mówił - i mało go nie zastrzeliłem. Dzisiaj tańczę, a jutro może będę siedział w więzieniu". W późniejszej relacji wójta Szóstki z zajść czytamy m. in.: "Występki komendanta w ostatnim czasie są nadzwyczaj drażliwe, do tego stopnia, że władza gminna nic dla niego nie znaczy, nawet starosta i powiatowy komendant". Na pewno spostrzeżenie wójta było trafne. Priorytet służb MBP był w pierwszych latach po wyzwoleniu ponad wszelką miarę ogromny. Potwierdza to również zdarzenie, do którego doszło 23 maja 1948 r. w Wiskach. Na za-bawę wiejską tam zorganizowaną przybył funkcjonariusz UB i milicjanci z posterunku w Brzo-zowym Kącie. Po wypiciu kilku głębszych wszczęli awanturę i użyli broni. Wójt Brzozowego Kąta opisuje zajście następująco: "Przyczyny awantury nie są mi znane, lecz jest faktem, że zostało kilku miejscowych obywateli pobitych do krwi". Znowu pismo z prośbą o wyjaśnienia ruszyło ze starostwa do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Radzyniu. Czy coś dało? Pointą niech będzie dosadna odpowiedź Urzędu Bezpieczeństwa, która do rąk starosty trafiła 3 września 1948 r.: "W związku z waszym pismem (...) wyjaśniam, że o powyższym zdarzeniu jest mi wiadomym i zawsze informuje się mnie, względnie zastępcę, jeżeli zachodzą wydarzenia w terenie, powiązane ze stanem bezpieczeństwa powiatu. Przez to nie rozumiem sensu przypominania, raczej współpraca powinna być rzeczowa, aby mogły mieś korzyść obie strony, gdyż w zwyczaju politycznym, gospodarczym i społeczno-kulturalnym zachodzi szereg okoliczności, którym terminu meldowania nie można wyznaczyć". Podpisano: Szef PUBP w Radzyniu Podlaskim, kpt. Stanisław Głoza. |
Dariusz Magier |
POWRÓT |
© Dariusz
Magier. Prawa autorskie zastrzeżone. Pierwodruk: Utrwalacze władzy. Wyczyny bojowników o wolność i demokrację w pow. radzyńskim, "Słowo Podlasia" 1998, nr 22. |