POGROM UBEKÓW
 
W pierwszych dniach lutego minęła kolejna, 58 już rocznica śmiałego ataku oddziału partyzanckiego "Wolność i Niezawisłość" (WiN) Leona Taraszkiewicza - "Jastrzębia" na struktury komunistycznych sił przymusu w Parczewie. Warto bliżej przyjrzeć się temu wydarzeniu, zwłaszcza, że niektórzy od początku próbowali wtłoczyć epizod w ramy "polskiego antysemityzmu". Oskarżenia te w ostatnich latach pojawiły się ponownie na fali odradzającej się "tematyki pogromowej". Do zajęcia się tym tematem zachęciło mnie natrafienie na akta sprawy lubelskiej Prokuratury Okręgowej, dotyczącej właśnie ataku "Jastrzębia" na Parczew, przechowywane w Archiwum Państwowym w Lublinie Oddział w Radzyniu Pod-laskim (zespół akt: Sąd Grodzki w Parczewie, sygn. 636)
Jak bardzo propaganda peerelowska zakorzeniła się w głowach Polaków widać na co dzień. W Radzyniu mogliśmy przekonać się o tym przed kilku laty, gdy (niczym głosy zza grobu) odezwały się wypowiedzi krytykujące decyzję o nazwaniu ronda imieniem "Żołnierzy WiN". Jak na zawołanie przywołano Taraszkiewiczów (oczywiście w pejoratywnym kontekście) i niczym z rękawa wyciągnięto wyświechtane oskarżenia o "bandytyzm" i "antysemityzm". Trudno w tym miejscu nie zgodzić się ze zdaniem nieodżałowanego reżysera Krzysztofa Kieślowskiego, który w swej autobiografii stwierdził, że "komunizm jest jak AIDS. To znaczy, że musisz na to umrzeć. Nie możesz się z tego wyleczyć". Prawda tkwiąca w tym stwierdzeniu objawia się nam niestety niemal codziennie.
Leon Taraszkiewicz ps. "Jastrząb" (młodszy z braci Taraszkiewiczów związanych z polskim Państwem Podziemnym) to jeden z największych bohaterów powstania antysowieckiego, które od 1944 r. w nierównej walce przeciwstawiało się kolejnej okupacji Polski, tym razem komunistycznej, opartej o Związek Sowiecki. Skupiało ono ponad 50 tys. żołnierzy, przy czym w latach 1944-1947 jednorazowo w zgrupowaniach "leśnych" pozostawało pod bronią ok. 20 tys. ludzi. Bardzo silne struktury partyzantki antykomunistycznej, skupionej w oddziałach WiN oraz NSZ istniały w północnej części Lubelskiego, a młody, dwudziestoletni Leon Taraszkie-wicz już ponad pół wieku temu stał się ich żywą legendą.
Wybór Parczewa na cel ataku nie był przypadkowy. Niektórzy badacze (Pa-jąk, Urbankowski) nie wahają się określić tego miasta w pierwszych miesiącach po tzw. "wyzwoleniu", jako "kuźni ubeckich kadr" na Lubelszczyźnie. Zwykli miesz-kańcy Parczewa byli terroryzowani przez przedstawicieli nowej władzy, której szeregi (Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, Milicja Obywatelska, administracja par-tyjno-państwowa) licznie zasiliła zwłaszcza ludność żydowska, częściowo ocalona z holocaustu (i obciążona traumatycznymi przeżyciami) a częściowo - już odpowied-nio uformowana - przybyła z ZSRR wraz z Armią Czerwoną i NKWD. Polityczny monopol wkrótce przyczynił się do opanowania przez nich wszystkich istotnych sfer życia społeczno-gospodarczego w mieście i powzięcia przekonania o własnej bezkar-ności. Nic zatem dziwnego, że do "Jastrzębia" wkrótce zaczęły docierać skargi parczewian na zaistniałą sytuację. Taraszkiewicz podjął u władz zwierzchnich stara-nia o zgodę na interwencję.
Uderzenie nastąpiło 5 lutego 1946 r. O godz. 17.30 ponad 50 osobowy oddział "Jastrzębia" wkroczył do Parczewa. Partyzanci najpierw zajęli budynek Urzędu Pocztowego oraz Spółdzielni Rolniczo-Handlowej "Rolnik". Wg zeznań telefonistki pocztowej Janiny Nowickiej, napastnicy kazali jej połączyć się z posterunkiem MO, w którym swoją siedzibę miała również placówka Urzędu Bezpieczeństwa. Telefon odebrał funkcjonariusz UB Marian Jędra. Usłyszał głos najprawdopodobniej samego "Jastrzębia": "Komendant dwutysięcznego oddziału partyzanckiego każe wam się zdać [poddać - DM] bez boju, bo inaczej zginiecie jak psy".
Tymczasem w parczewskim budynku Bezpieczeństwa, poza Jędryką, znajdował się tylko jeden milicjant - plut. Wacław Rydzewski. Komendant Posterunku MO Jan Pawlina był co prawda na miejscu, lecz w momencie ataku zmuszony został do zajęcia się żoną, która po usłyszeniu pierwszych strzałów zaczęła mdleć. Komendant opuścił więc plac boju i schronił się wraz z żoną w prywatnym mieszkaniu znajdującym się w tym samym budynku. W tym czasie rozgorzał bój o piętro, na którym ostrzeliwali się Jędra i Rydzewski. W czasie walki, na schodach zastrzelony został Rydzewski. Ubek ostrzeliwujący się na piętrze zdołał się obronić, partyzanci nie zdołali wedrzeć się na górę.
Przebieg epizodu wyraźnie wskazuje na odwetowy charakter ataku, mający za zadanie skarcenie samowoli milicji, UB i tzw. ochrony miasta, w skład której wchodzili miejscowi Żydzi. Nic zatem dziwnego, że to właśnie oni, w momencie ataku przebywający pod bronią w Klubie Partyzanckim, padli jego ofiarą. Właśnie to miało później zrodzić pogłoski o pogromie żydowskim. Jeśli był to pogrom, to tylko siepaczy komunistycznej mniejszości, która przy pomocy sił przymusu próbowała objąć totalną władzę nad obcym im ideologicznie społeczeństwem. W działaniach partyzantów widać natomiast wyraźne nastawienie na poszukiwanie funkcjonariuszy MO, UB i ludzi z nimi współpracujących. A tymi byli przeważnie Żydzi.
Wszystkich podejrzanych ludzie "Jastrzębia" zatrzymali i zgromadzili w sklepie Stanisława Pawłowskiego przy ulicy 11 Listopada 2. Znalazło się tam około 20 osób. Byli wśród nich, zatrzymani z bronią, Abram Zysman vel Bocian - komendant ochrony miasta oraz członkowie ochrony: Dawid Tempel vel Tępy i Mendel Turbiner. Partyzanci zatrzymali także milicjanta Władysława Michalskiego, który miał czapkę z orzełkiem. W sklepie wylegitymowali wszystkich. Michalski zdołał ukryć resortowe dokumenty, a zapytany o to czy jest z milicji, odpowiedział, że nie, a czapkę z orzełkiem ma dlatego, iż właśnie wrócił z wojska. Zysman, Tempel i Turbiner zostali rozpoznani jako funkcjonariusze komunistycznych organów terroru, wyprowadzeni na zewnątrz i rozstrzelani. O tym, że to głównie oni byli celem ataku świadczyć może scena zapamiętana przez Ewę Golecką. W sklepie Pawłowskiego jeden z WiN-owców miał poklepać Bociana po ramieniu i rzec: "O, ty jesteś u nas notowany".
Teza mówiąca, że atak był pogromem Żydów parczewskich, została podana przez żydowskich członków ochrony miasta, którym udało się zbiec i ukryć: Zygmunta Goldmana, Edwarda Elbauma, Lejba Frajberga i Szmula Kupersztejna. Pomimo ich zaangażowania w komunistyczny internacjonalizm, w chwili zagrożenia jak z rękawa wyjęli przede wszystkim pobudki rasowe ataku. Wymienieni funk-cjonariusze podczas zeznań składanych po zajściach twierdzili, że to ich polscy - użyjmy modnego ostatnio określenia - "sąsiedzi" wydawali ofiary oprawcom. Z tym, że "ofiary" poruszały się z automatami w rękach, a na wezwanie zatrzymania się, zaczęły się ostrzeliwać.
Zygmunt Goldman podczas przesłuchania tydzień po wydarzeniach stwierdził: "Ja ze swego ukrycia widziałem doskonale pewne grupy owej bandy, które chodziły razem z miejscowymi ludźmi, którzy pokazywali owym rabuśnikom, gdzie mieszkają Żydzi". Zeznający trzy dni później Edward Elbaum wprost oskarżył sklepikarza Stanisława Pawłowskiego, który prowadząc partyzantów do jego (tj. Elbauma) mieszkania, miał powiedzieć: "Tu mieszka skurwysyn Edek".
Jeszcze dalej posunął się Lejb Frajberg. Zatrzymano go na ulicy Kościelnej. "Chłopcy, złapałem jednego" miał wyrazić się jeden z partyzantów. Inny doradził: "Zastrzel!". Wówczas Frajberg miał wyrwać się i uciec. Bardzo ciekawy jest zwłaszcza jeden fragment zeznania Frajberga dotyczący jego prześladowcy, który brzmi następująco: "Ja poleciałem przez rzekę i obejrzałem się, i poznałem go. Nazywa się..." - tu, jak w tandetnych kryminałach, pozostawiono w aktach puste miejsce. Dziwne, by prowadzący przesłuchanie, którzy chcieliby rzeczywiście dotrzeć do prawdy, nie zapisali najważniejszego. Być może miejsce to miało czekać na kogoś, kogo można by było szachować oskarżeniem? Na pytanie prokuratora dotyczące tej kwestii, parczewskie MO odpowiadało: "Nadmieniam, że wyżej wymieniony [Frajberg] nie podał personaliów osobnika, który go pędził". Zeznania zaś nie można było już uzupełnić, gdyż świadek opuścił miasto i słuch po nim zaginął. Zresztą, zupełnie tak samo jak reszta oskarżycieli z resortowej ochrony miasta: Elbaum, Goldman i Kupersztajn.
Śledztwo nie potwierdziło oskarżeń wysuniętych wobec mieszkańców Par-czewa: Henryka Dejneki, Ryszarda Naruska, Stanisława Pawłowskiego, Ireny Chwa-luk i Jana Domańskiego, którzy jakoby mieli wskazywać partyzantom żydowskie mieszkania. Nikt poza funkcjonariuszami Bezpieczeństwa nie zginął tego lutowego wieczoru w Parczewie. Napastnicy zdemolowali kilka mieszkań osób wysługujących się czerwonemu reżimowi, a także zarekwirowali potrzebne im rzeczy z paru skle-pów i instytucji (na które zresztą wystawili pokwitowania) i zapakowawszy je na dwa samochody, odjechali w stronę pobliskiej Sosnowicy.
Dochodzenie przeciwko mieszkańcom miasta pomagającym rzekomo w "pogromie" zostało umorzone. We wniosku o umorzenie dochodzenia prokurator napisał m.in.: "Podejrzenia [...] opierały się na zeznaniach świadków: Goldmana, Elbauma, Kupersztejna i Frajberga, którzy powtórnie nie mogli być przesłuchani, gdyż wyjechali w nieznanym kierunku. Wątpliwe jest, by w powstałym popłochu w czasie zajścia świadkowie ci mogli zaobserwować dokładnie wskazane przez nich osoby; zresztą osoby te mogły znaleźć się tam wówczas pod przymusem ze strony napastników. W każdym razie ustalone zostało, że [...] świadkowie ci się mylą lub zeznają nieprawdę".
W obliczu powyższych faktów teza o pogromie w Parczewie w lutym 1946 r. jest nie do obrony i powinna zostać raz na zawsze zamknięta. Atak oddziału Leona Taraszkiewicza "Jastrzębia" na struktury rodzącego się w Polsce sowieckiego reżi-mu, stanowi jeden z wielu epizodów antykomunistycznego powstania, które rozgo-rzało na ziemiach polskich po wkroczeniu wojsk sowieckich w 1944 r.

Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.
Pierwodruk: Pogrom ubeków, "Najwyższy Czas" 2004, nr 7, s. 36-37.