EUROPA vs. EUROPA
 
Rewolucja pozazdrościła Kontrrewolucji idei zjednoczonej Europy, tego co ziszczała średniowieczna Christianitas. Hasło: "zburzyć, by odbudować" wydaje się święcić tryumfy wśród wyznawców socjalliberalizmu - zbioru teorii zbudowanych na fałszywych z gruntu podstawach. Chęć - katalizator działań wynikająca z szatańskiego podszeptu - jawi się jedynym wyznacznikiem poczynań czerwonych i różowych rewolucjonistów. Chęć nigdy nie zastąpi dojrzałości.
Zacięta walka propagandowa eurosceptyków z euroentuzjastami grozi całko-witym odwróceniem się połowy polskiego społeczeństwa od idei jedności europejskiej w jej rzeczywistym, duchowym wymiarze. Grozi narzuceniem przekonania, że Europa = Unia Europejska, to zaś wydaje się o wiele groźniejsze niż klęska pogrążenia się w eurosocjalliberalizmie i moralnej degrengoladzie "cywilizacji śmierci". Tym zagrożeniem jest dobrowolna separacja - duchowe zakonserwowanie poziomu naszego rozwoju narodowego na obecnym "tu i teraz", zamknięcie się w przysłowiowych "okopach Św. Trójcy" przed chorym światem, co prowadzić może do zwyrodnienia bytu narodowego i utraty wszelkiej konkurencyjności. Przed tym - choć przyznać trzeba, kuszącym - krokiem już przed stu laty przestrzegał Roman Dmowski w Myślach nowoczesnego Polaka: "Naród, który nie podąża za innymi w cywilizacji, który nie stara się ich wyprzedzić, nie zestarzeje się i nie zginie ze starości, ale za to przez inne zostanie pożarty. Nasz materiał rasowy, jeśli nie będzie szybko zużytkowany przez polską cywilizację ku wytworzeniu polskiej indywidualności narodowej i polskiej siły politycznej, zostanie zagarnięty przez kul-tury ościenne i przez nie przerobiony". Konkurencyjność bowiem wynika z rywalizacji, która w razie separacji zaniknie, jak w czasach sprzed upadku żelaznej kurtyny, kiedy jedyną dziedziną, w której blok komunistyczny zachował konkurencyjność, była wojskowość. Właśnie tym tropem wydają się zmierzać ci przedstawiciele współczesnej idei narodowej (np. ZChN), którzy dostrzegając ide-ologiczne minusy UE i zdając sobie sprawę, że jest to struktura wręcz przeciwstawna ideałowi "Europy Ojczyzn", wierzą jednak, iż przystąpienie doń będzie korzystne, gdyż będziemy mogli twór ten kształtować w kierunku przez nas pożądanym. Jedy-nym zaś wytłumaczeniem ich postawy, staje się strach opierania się jedynie na tradycyjnych formach układania stosunków międzynarodowych, gdy - jak twierdzą - zachodzą nowe procesy gospodarcze, demograficzne i ideologiczne, które wymagają nowych wyzwań. Tym jawi się im Unia Europejska (W. Chrzanowski, Idea narodowa w XXI wieku. Europa koczowników czy Europa narodów?, "Pro Fide Rege et Lege" 2003, nr 1-2). Ich postawa nieodparcie przypomina mi jednak te środowiska narodowe, które po II wojnie światowej, w rzeczywistości okupacji komunistycznej kraju poszły na ugodę z władzami w iluzorycznej wierze w możliwość kształtowania ustroju ("Dziś i Jutro", PAX).
W tym względzie samo słowo "eurosceptyk", które przeciwnicy wejścia UE do Polski dali sobie narzucić, jest tyleż niebezpieczne co wypaczające sens naszej postawy. A przecież idea europejska zajmuje poczesne miejsce w naszych sercach. Przede wszystkim podkreślić jednak należy tożsamość idei europejskiej z chrześcijańską tradycją łacińską. "Tradycja katolicka niosła ze sobą obyczaje, instytucje i idee" - zauważa Miquel Ayso Torres z Uniwersytetu Comillas w Madrycie (M. A. Torres, Zanik i odbudowa cywilizacji, "Christianitas" 2002, nr 13). Sekularyzacja oparta na "zdobyczach" rewolucji francuskiej doprowadziła cywilizację europejską do ruiny. Nastały czasy hegemonii liberalizmu, a fragmentacja tradycji katolickiej przyniosła załamanie instytucji, co z kolei doprowadziło do upadku obyczajów.
Roman Dmowski w nieukończonej pracy pt. Duch Europy przedstawia genezę cywilizacji europejskiej, na którą złożyła się kultura grecka, szlif rzymski i duch chrześcijański. Mariusz Bechta pisze o tym następująco: "Pogrążonemu w nicości człowiekowi dało chrześcijaństwo wiarę i siłę na przetrwanie. Wyzwolonemu z nakazów moralnych społeczeństwo poddało przykazaniom Bożym. Pychę zastąpiła chrześcijańska pokora, z upodlenia i poniżenia podniosła go wiara w życie wieczne, obojętnego i przepełnionego egoizmem nauczyła miłości bliźniego, zdolnego do aktów miłosierdzia i poświęcenia" (M. Bechta, W poszukiwaniu utraconego dziedzictwa, "Templum" 2001, nr 1). Człowiek wyposażony w oręż chrześcijaństwa nie tylko nie cofa się przed złudną potęgą fizyczną barbarzyństwa, ale kontratakuje przez swą siłę moralną. I zwycięża. Co prawda - jak przekonuje Feliks Koneczny - niższa cywilizacja jest w stanie wyprzeć wyższą, jednakże siła ducha wyższej kultury zawsze jest w stanie oprzeć się pustce idei kultury nie przejawiającej większej wartości. Dlatego tak iluzoryczna jest wszechpotęga dominującej dziś kultury ma-sowej, której symbolicznym źródłem jest Ameryka. Amerykanizacja to zaprzeczenie duchowości europejskiej. W samej zresztą Ameryce toczy się zażarta walka o oblicze i tożsamość"narodu amerykańskiego", która wkroczyła już nawet na teren Hollywood - symbolu kultury masowej. Nawet tam zrodziła się tradycyjna reakcja, którą widać w takich filmach jak np.: Waleczne Serce, Gladiator, Teoria spisku, Patriota etc. (por. np. M. Bechta, Od Koloseum do World Trade Center, "Temlum 2002, nr 2/3). Pod pozorem humanizacji człowieka współczesna kultura masowa - najprostszy przejaw "amerykanizacji" - skrywa ułomności człowieczej natury, które bezsilnie stara się podnosić do rangi cnót. "Narody wyzwolone spod sowieckiej dominacji stały się niewolnikami konsumpcji posuniętej do ostateczności, rozkoszy i dobrego samopoczucia" (M. Bechta, tamże). Któryż to raz w historii dawny niewolnik zachłystuje się wolnością i poddaje trybowi życia, który prowadzi do autodestrukcji. Ciało bierze górę nad duchem - oto najkrótsza definicja odchodzenia od idei Europy, od jej rzeczywistych, łacińskich korzeni. "Liczy się tylko dusza, to ona powinna panować nad wszystkim innym" - podkreśla Leon Degrelle (L. Degrelle, Płonące Dusze, Rekonkwista, Paryż-Warszawa 2000) - ostatni przedstawiciel "wieku Rycerzy", którzy "najpierw odnoszą zwycięstwo nad sobą, a dopiero potem nad innymi" (L. Degrelle, tamże). Odejście od indywidualistycznej koncepcji człowieka zrodziło zastanawiające zjawisko strachu przed wolnością, funkcjonujące - jak zauważa dr Mieczysław Ryba - również w wymiarze intelektualnym (M. Ryba, Polska wobec Unii Europejskiej. Aspekty akcjologiczne, "Templum" 2002, nr 2/3).
Najgorszy jednak w rzeczywistości świata ruin cywilizacji katolickiej jest zgubny wpływ jego morowej atmosfery na człowieka, którzy rzuca się w niszczącą go niewolę zwierzęcego konsumpcjonizmu z przeświadczeniem o spełniającym się właśnie samowyzwoleniu. Czy tradycyjna formacja duchowa zapisana w genach wytrzyma napór Rewolucji? "Jesteśmy pełni radości" - pisze Degrelle - "Wy-zbyliśmy się potęgi szczęścia, której nie otrzymaliśmy dla siebie, która nam ciążyła [...]. Choroba wieku to nie choroba ciała. Ciało jest chore, bo chora jest dusza. Ją to należało i będzie należało za wszelką cenę uzdrowić i ożywić" (L. Degrelle, tamże).
Taką drogą uzdrowienia jest nacjonalizm, który wbrew propagandzie "kultury antyfaszystowskiej", nie stoi na przeszkodzie idei wspólnej kulturowo i religijnie Europy. Europy wspartej na jej łacińskich korzeniach. Trwanie przy Kościele katolickim harmonizuje w nacjonalizmie - prądzie podświadomie ograniczającym relacje na linii swój-obcy do niezbędnego minimum - katolicki uniwersalizm, który jest swoistym zaworem bezpieczeństwa chroniącym przed źle pojętym egoizmem narodowym. Funkcjonujący w Polsce stereotyp Polaka-katolika nieoczekiwanie staje się w tym świetle, ku zadziwieniu ignorantów, podstawą optymalnego modelu społeczeństwa. "Nie można być" - pisze Adam Doboszyński - "pełnym człowiekiem nie kochając swego narodu, ale miłość ta nie może być ślepa na prawo innych ludzi do miłości do innych narodów. Jest pod słońcem miejsce dla każdego uczucia narodowego bez rwania więzi ogólnoludzkiej" (A. Doboszyński, Teoria Narodu, ProLog, Warszawa 1993).
W tym nurcie nie mieszczą się jednak pomysły współczesnych "inżynierów społecznych" z Unii Europejskiej, zmierzające do sfederalizowania Europy w socjalistycznopodony moloch, pozbawiony możliwości rywalizacji narodowej, a tym samym perspektyw rozwoju. Warto w tym miejscu zauważyć, że naturalny odruch federalny odbywa się tylko na gruncie ludności tej samej narodowości i języka. Przed przykładem USA Doboszyński ostrzegał już przed półwieczem pisząc: "Jankesi lubią niesfornym narodom Europy świecić w oczy przykładem zjednoczenia się ich sta-nów. Mogliśmy my, możecie i wy. Twierdzeniom takim należy się przeciwstawić jak najbardziej kategorycznie. To, co Jankesi zrobili z końcem XVIII wieku, to Polacy zrobili już za Łokietka, mianowicie zjednoczyli obszary zaludnione przez ludność tej samej mowy, religii, obyczaju i pochodzenia". (A. Doboszyński, tamże). Tym bardziej, że - jak zauważał Mousley: "Unia amerykańska nie była krokiem poza nacjonalizm, ale krokiem w nacjonalizm". (za: A. Doboszyński, tamże). Dlatego, o ile próby federacyjne-go połączenia krajów UE rzeczywiście opierają się na idei, jest to kierunek chybiony. Przewidując współczesną propagandę eurofederalistów, a jednocześnie coraz liczniej podnoszone głosy o nietrwałości sztucznego tworu, jakim jest UE (patrz: dyskusja po konferencji: Naród i idea Narodowa na progu XXI wieku - Radzyń Podlaski, 3 stycznia 2003 r.: B. Bosko, O narodowcach na Podlasiu w 64 rocznicę śmierci Romana Dmowskiego, "Myśl Polska na Podlasiu" 2003, nr 1, s. 8), Doboszyński pisał: "Ludzie powszechnie wyobrażają sobie federacje w sposób następujący: parę narodów łączy się w federację robiąc pewne ustępstwa ze swej suwerenności na rzecz wspólnej polityki zagranicznej i wojskowej, a może i gospodarczej. W zamian za te ustępstwa sfederowane narody uzyskują siłę odpowiadającą ich wspólnej liczebności, za-chowując jednocześnie pełną odrębność narodową" (A. Doboszyński, tamże). Powyższy przykład organizatora "wyprawy myślenickiej" wydaje się żywcem wyjęty z przemówień ludzi próbujących przekonać nas do Unii Europejskiej. Doboszyński bezlitośnie pozbawia ich jednak dalszych złudzeń: "Rozumowanie takie jest równie rozpowszechnione, jak fałszywe, i świadczy o braku zrozumienia prawideł psychologii społecznej. Federacja, której poszczególni partnerzy zachowują na dłuższą metę własną, nieuszczuploną więź narodową, nie wytrzyma żadnej poważniejszej próby życia". Słowem, do istnienia federalnej Unii Europejskiej nieodzowny jest naród, który będzie ją wiązał w całość. Bez ducha narodowego, którego wszak socjalistyczna UE wypiera się jak ognia, będzie to tylko sztuczny twór ożywiony diabelskimi sztuczkami na czas krótszy niż pamięć kilku pokoleń.
Naiwnością jest jednak twierdzić, że również brukselscy komisarze żyją w nieświadomości co do bezsensu swoich działań. Wnikliwa obserwacja unijnej rzeczywistości prowadzi do konstatacji, że są narody w Europie, uważające się za dysponenta potężnego narodowego ducha, którego potencjał wystarczy do utworzenia zeń bazy przyszłej federalnej Europy. Nie przypadkowo federacyjne pomysły wychodzą dziś najczęściej z Berlina. Papierkiem lakmusowym percepcji tych pomysłów przez pozostałe kraje UE jest zaś reakcja na nie Francji. Pod pozorem zgodnej współpracy między obydwoma państwami toczy się zacięty bój o dominację, przy czym czas nieubłaganie gra na korzyść Niemiec. Ostatnie pomysły, by Unii przewodniczyło dwóch "wodzów" (wyszły one od prezydenta Francji i kanclerza Niemiec!), pozostawiają nam niewiele miejsca na jakichkolwiek wątpliwości. Brak jednego narodowego ducha, który mógłby połączyć wszystkie kraje UE, próbuje się zastąpić złudnym blichtrem "antyfaszyzmu", "wspólnej kultury, cywilizacji, korzeni", "wspólnej gospodarki" i "wspólnego wroga", który ma zasłonić przed nami prawdę, że taką Europę ten sam naród próbował już realizować ponad 60 lat temu.
Wówczas jednak w Polsce dała o sobie znać praca trzech pokoleń polskich nacjonalistów. Idea zaszczepiona społeczeństwu przez silny ruch narodowy wsparty na solidnych podstawach intelektualnych, nie pozwolił Polakom dać się złapać na hitlerowski haczyk "europejskości" w wersji lansowanej przez III Rzeszę. Uniknęliśmy tego, co, niestety, podchwycone zostało przez społeczeństwa innych krajów. W latach 1940-1944 "cywilizację europejską" pod rozkazami Waffen SS krzewiło (oprócz Niemców) 125 tys. ochotników z krajów Europy zachodniej, a wszystko to pod określeniami: "armia Europy", "ochotnicy na wojnę Europy przeciw bolszewizmowi" (M. J. Chodakiewicz, Dwie drogi, jeden cel. Ukraińcy w brygadach międzynarodowych Hitlera, "Templum 2002, nr 2/3). Wymieńmy tu najliczniejszych: Hiszpanów (Division Azul), Francuzów (Legion des Volontaires Francais), Holendrów, Belgów, Norwegów, Duńczyków, Włochów. Głośny jest ostatnio przykład belgijskiego Legionu Vallonie organizowanego przez wspomina-nego już wyżej Leona Degrelle'a, nb. przykładu wyjątkowego oddania idei europejskiej w jej tradycyjnej, łacińskiej formie, który jednak nie ustrzegł się oczarowania propagandą hitlerowską i przy słuszności swego kroku upierał się do końca życia. "Ruszając na wschodnie stepy" - pisał Degrelle - "chcieliśmy spełnić obowiązek Europejczyka i chrześcijanina. [...] Złożyliśmy ofiarę z naszej młodości przede wszystkim po to, by zapewnić przyszłość naszego narodu w łonie ocalonej Europy" (L. Degrelle, Front Wschodni 1941-1945, Przedsięwzięcie Galicja, Kraków 2002).
Polacy (polscy narodowcy pisali o tym już w okresie międzywojennym), dzię-ki formacji narodowej, dobrze wiedzieli, że Wehrmacht, SS i cała niemiecka ideologia hitlerowska nie reprezentuje cywilizacji łacińskiej, lecz neopogański, bałwochwalczy system, który chrześcijańską wspólnotę narodów, leżącą u podstaw kultury europej-skiej, zastąpić pragnął wizją wspólnoty germańskiej krwi. Rozdmuchana ostatnio afera wokół oferty kolaboracji z Niemcami, podpisanej rzekomo przez 8 wybitnych Polaków, w tym dwóch wysoko postawionych działaczy SN, w lipcu 1940 r., wydaje się tyleż zagadkowa, co niejasna i raczej nie można jej przypisać podpisanym pod nią osobom (patrz: K. Kawalec, Memoriał, którego nie było...?, "Nowa Myśl Polska" 2003, nr 16 (84). Papież Pius XI, zaopatrzony w przenikliwość przez Ducha Św., dostrzegł to bardzo szybko. 14 marca 1937 r. ukazała się encyklika "Mit brennender Sorge", która potępiła narodowy socjalizm i pogańską próbę zamknięcia Boga "w granicach jednego tylko narodu, w ciasnocie krwi jednej rasy" (Papież Pius XI, Mit brennender Sorge, II, 15, "Znak" 1982, nr 332-334 (7-9), 738/9). Hasło obrony "cywilizacji i kultury euro-pejskiej" przed barbarzyńskimi komunistycznymi hordami Azji było w tym wypad-ku tym samym, czym tzw. "wartości europejskie" lansowane dziś przez komisarzy UE. Środki zmieniły się, natomiast pozostał kult nowoczesności i bożek permanent-nej Rewolucji, który całkowicie przejął kontrolę nad rządzącym dziś w Europie so-cjaldemoliberalnym establishmentem. Takie, jakże dziś znane ze swych konotacji z UE, sformułowania jak: "europejska wspólnota", "wzajemne uzupełnianie się gospodarek państw europejskich", "nowoczesny podział pracy", "Europejska Wspólnota Gospodarcza" (Europäische Wirtschaftsgemeinschaft), "jedna rodzina narodów" czerpią swój rodowód z hitlerowskich Niemiec. Starsi bracia w socjaliźmie z Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP) podwaliny pod Nowy Ład Europejski realizowany współcześnie położyli już w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku. "W obrębie wspólnej przestrzeni życiowej europejskiej rodziny ludów, współpraca narodowych gospodarek w Europie opartej na przyjaźni i partnerstwie będzie pielęgnowana dla wspólnego dobra wszystkich zainteresowanych, tak jak będzie dawało się to pogodzić z zachowaniem ich tożsamości i niezależności" - słów tych nie wypowiedział, wbrew pozorom, Guenter Verheugen, lecz Hans Heister w miesięczniku NSDAP "Nationalsozialistische Monatsschriften" w lecie 1941 roku (za: J. Tomasiewicz, Brunatna Europa, "Fronda" 2001, nr 25/26).
Hitlerowska idea paneuropy była dla jej wyznawców wyzwoleniem się z ciasnych okowów nacjonalizmu, po to, by stać się Europejczykiem, a te słowa coś już nam przypominają. Lutz hr. Schwerin von Krosigk, bliski współpracownik adm. Dönitza, który objął władzę po śmierci Hitlera, wygłosił taki oto testament polityczny "pierw-szych Europejczyków": "Wierzymy, że musi nadejść taki porządek świata, który nie tylko będzie mógł zapobiegać przyszłym wojnom, ale i we właściwym czasie zlikwidować ogniska pożaru, z których wyrastają źródła wojny" (za: J. Tomasiewicz, tamże).
Proces realizacji tego testamentu nabrał przyspieszenia na naszych oczach. Już nie tradycyjne wychowanie, a technologiczna produkcja Europejczyków, ludzi wyzwolonych z pęt nacji, to typowy efekt Rewolucji, która przeniosła środek ciężkości ludzkiej egzystencji z osoby Boga na człowieka. Wizja socjalliberalnej Unii Europejskiej przechodzi z wolna, w miarę postępującego wycofywania się Kościoła powszechnego z udziału w życiu społeczno-politycznym, do wymiaru religijnego. Adam Zamoyski słusznie zauważył, że słowo "eurosceptyk" w niektórych kręgach zaczyna oznaczać: "niewierzący" ("Unia & Polska" z 16 lipca 2000). Wiara w UE ma zstąpić wiarę w Boga, a "euroentuzjaści posługują się retoryką religijną, porówny-walną do tej, z jaką mieliśmy do czynienia przy budowie internacjonalistycznego porządku w czasach realnego socjalizmu" (M. Ryba, Euroentuzjazm, czyli... strach przed wolnością, www.wandea.pl). Obecnie proces ten wymknął się spod jakiejkol-wiek kontroli. Nie bez powodu Plinio Correa de Oliveira pisał, że Rewolucja "jest porównywalna do tajfunu, trzęsienia ziemi, cyklonu, szalejących sił natury będących materialnymi podobiznami nieokiełznanych namiętności człowieka" (P. C. de Oliveira, Rewolucja i Kontrrewolucja, Arcana, Kraków 2001).
Straty polskiego ruchu narodowego w wyniku okupacji niemieckiej i komunistycznego terroru pozbawiły polskie społeczeństwo antidotum na demoliberalną zarazę. Eksterminacja narodowo-konserwatywnych elit pozostawiła w społeczeństwie pustkę, którą dopiero dziś z mozołem odbudowujemy. A przecież nacjonalizm to naturalny odruch społeczny, swoisty zawór bezpieczeństwa, który, w zależności od zaistniałej sytuacji i potrzeb, przez całą historię świata dzieli i całkuje narody. "To, co nacjonalizm rozłączył" - pisze Doboszyński - "to sam znowu łączy, tworząc stopy narodowe wyższego rzędu. Doktrynerom [...] marzy się jedno państwo dla całej ludzkości, inni chcą dzielić ludzkość na federacje, klecone w gabinetach ministrów i przy stolikach kawiarnianych. A tymczasem życie idzie swoim torem [...]" (A. Doboszyński, tamże). Oto naturalny proces, konsekwencja wolności danej człowiekowi jako prawo naturalne, którego nie można mu ani odebrać, ani dać, bo wynika ono z faktu, że stworzony został na Boże podobieństwo. Z wolności w zakresie Boskiego stworzenia może i powinien człowiek korzystać. Wszelkie zaś próby wkraczania w Boskie prerogatywy to ów swąd szatana w stylistyce sformułowanej przez papieża Pawła VI (swoją drogą, skoro zdołał przeniknąć do Kościoła, jakże przesiąknięty musi być nim świat świecki!) i jego inspiracja, która prowadzi do samozagłady. Szatan nie może być bowiem - podobnie jak człowiek - kreatorem, choć za takiego lubi przed człowiekiem uchodzić. Jest tylko Małpą Pana Boga, która przerabia stworzenie w jego własną karykaturę. Stąd również pomysł odtworzenia Cesarstwa Rzymskiego, czyli Unii Europejskiej, lecz bez chrześcijańskich korzeni, co tak dobitnie powiedział nam prosto w oczy prezydent Niemiec Johannes Rau podczas obchodów rocznicy Zjazdu Gnieźnieńskiego w 2000 roku. Uniwersalistyczna idea chrześcijańskiego Cesarstwa Rzymskiego na naszych oczach ziszcza się w pogańskie Cesarstwo Narodu Niemieckiego, z "Nowym Kościołem", nową, glistą religią, która stanowi jednak antyreligię sterowaną przez Bestię. Cele to: "nowy 'Bóg' pozbawiony bezmiaru nieskończonego majestatu; nowy 'człowiek' przypisujący sobie boskie przymioty (wolność, godność, autonomię) i mający jedno tylko zadanie - "samorealizację" (Ks. K. Stehlin, U źródła kryzysu, "Zawsze Wierni" 2/2003). Nieodparcie odnosi się wrażenie, że słowo "nowe" jest w języku Antychrysta eufemizmem zniszczenia tradycji. Dlatego bardzo ważnym zadaniem ruchu narodowego jawi się obecnie przeciwstawienie wizji socjalliberalnej Unii Europejskiej naszej tradycyjnej, zapomnianej, choć zbudowanej na solidnych niewzruszonych chrześcijańskich podstawach, Europy. Europy suwerennych narodów, Europy prawdziwej. Bo tak naprawdę to właśnie my jesteśmy euroentuzjastami i po naszej stronie tylko i wyłącznie może być ostateczne zwycięstwo, gdyż karykaturalny sobowtór nigdy nie wygra z doskonałym oryginałem. Autorom zaś i klakierom utopijnej Unii Europejskiej należałoby stanowczo rzucić, zakurzone szybką erozją moderny, tradycyjne "Apage Satanas!".

Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.
Pierwodruk: Europka vs. Europa, "Szczerbiec" 2003, nr 3-4 (130-131), s. 6-9.