A {color: #000000;} A:link {color: #000000; text-decoration:none} A:visited {color: #000000; text-decoration:none} A:hover {color: #000000; text-decoration:none; color:#FF0000}
CHE-RWONY TERROR |
Czerwony terroryzm nie jest wynalazkiem
końca XX wieku, choć, trzeba przyznać, jego propaganda
jest obecna nad wyraz skuteczna. Znaczące osiągnięcia
mają w tej dziedzinie komuniści i o ich wymiarze
lokalnym i małomiasteczkowym jest ten arty-kuł. * Terrorystyczna działalność komunistów ma bogate tradycje, z których co pewien czas kolejne zakażone pokolenia czerpią pełnymi garściami. Warto o tym pamiętać w czasach, gdy ideologii tej rewolucyjne public relations próbuje nadać charakter nie-groźnej hipisonerii. Tradycje te sięgają dalej niż czasy Frakcji Czerwonej Armii, terro-ryzującej europejski Zachód w latach 70. i 80. XX wieku, dalej nawet niż krwawy marsz do władzy polskich pepeerowców w pierwszych latach demo-reżimu, wraz ze stadem swych zombies w postaci tzw. "utrwalaczy" władzy ludowej (którzy nb. wraz z całymi familiami do dziś wiernie służą pomiotowi swych kreatorów). Terrorystyczne metody w działalności politycznej nieprzerwaną strużką dolarów sączyć się zaczęły do Polski wkrótce po unicestwieniu imperium carskiego przez re-wolucję w 1917 r. Już w roku 1918 powstała agenturalna, finansowana i kierowana z Kremla, Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, która w 1925 r. zmieniła nazwę na Komunistyczną Partię Polski (KPP). Komuniści rozpoczęli swoją działalność w Polsce od zdrady narodowej, kiedy to w czasie najazdu bolszewickiego w 1920 r. stanęli po stronie najeźdźców i tej tradycji trzymali się potem twardo. Trudno by było inaczej, jeśli swoich zwolenników rekru-towali spośród wrogich Polsce przedstawicieli mniejszości narodowych: Żydów, Ukraińców, Białorusinów, polskich renegatów oraz przestępców. Moralność rzesz partyjnych musiała pozostawiać sporo do życzenia, skoro rekrutacja na szeroką skalę odbywała się wśród osadzonych w zakładach karnych. Porażka czerwonych najeźdźców była dla nich szokiem i oczami wyobraźni ujrzeć możemy, jak wespół z pobitymi sołdatami wracają do "kraju rad", smętnie śpiewając gorzkie słowa, słynnej po tej wojnie, rosyjskiej czastuszki: "Biej burżuja, my wsie bojem, Trocki u nas bud' gierojem. Wsju Jewropu zawojujem! ...No ostalis' sami z ch..." Po odparciu bolszewików komuniści zdali sobie sprawę, że w "faszystowskiej" Pol-sce jad ich, owianej nimbem zaprzaństwa, partyjki nie ma szans paść na podatny grunt. Dlatego już w połowie lat 20. XX wieku zaczęli bardziej akcentować hasła nie-podległości kraju, przy czym chodziło im o "prawdziwą niepodległość", czyli stwo-rzenie z Polski republiki dyktatury proletariatu w ramach Związku Sowieckiego. Czym tak naprawdę był (jest?) komunizm? Z analizy wszystkich jego przejawów, z doświadczeń półwiecza PRL-u można wysnuć wniosek, że komunizm to nie doktryna polityczna, lecz wiara. To swoista antyreligia z animalistycznymi stadami wiernych, bluźnierczymi szafarzami, swoim własnym panteonem świętych, świętymi pismami oraz obrzędowością sprawowaną w odpowiednim pseudolitur-gicznym języku (nowomowa). Słowem zjawisko quasi-satanistyczne ubrane w polityczne szaty. W tej masie wiernych odarty z indywidualizmu człowiek stanowić miał trybik w machinie rewolucji, posiadać moralność narzuconą przez najwyższych kapłanów oraz wyznawać wartości swych przywódców i przestrzegać porządku, będącego efektem umowy społecznej. Wytworem tych przekonań była pewność komunistów, że stanowią "awangardę ludzkości", która mobilizuje resztę do walki klasowej (święta wojna z niewiernymi), której celem jest budowa świata idealnego - odpowiednika chrześcijańskiego raju. Zgubna ta antyreligia, antagonizując poszczególne warstwy społeczeństwa, w efekcie osłabiała narodowe więzi, zabijała społeczny solidaryzm i po dziś dzień ma destrukcyjny wpływ na organizm pań-stwowy. Mnożące się obecnie różnorakie hard- i soft-odmiany komunizmu (noszące dziś, i owszem, inne już miana) to nic innego jak kolejne dykasterie tej antyreligii. * Skąd zwalczani przez polskie państwo komuniści brali środki na swoją działalność? Prześledzimy to na przykładzie radzynianki Anity Edelman, agitatorki Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), tzw. "Czerwonej Pomocy". Otóż do Edelman pieniądze przychodziły z Gostomela k. Kijowa (Zw. Sowiecki). Robotnicy tamtejszej fabryki przymusowo zobowiązywali się do opieki nad jakimś konkretnym "polskim towarzyszem", takim jak np. Mordko Nachtigal - narzeczony Anity, który na początku lat 30. przebywał w więzieniu w Siedlcach. Fikcyjnego majstra wciągano na listę płac i w ten prosty acz genialny sposób stalinowska Rosja zrzucała wysiłek eksportu rewolucji do krajów ościennych na barki eksploatowanego ponad miarę "ludu pracującego" Sowietów, który przeznaczał nań część swoich bieda-pensji. Anita Edelman z kolei utrzymywała kontakt z więzionymi komunistami i pośredniczyła we wzajemnych kontaktach między nimi. Ilu fikcyjnych majstrów miały fabryki, zakłady pracy i instytucje w So-wietach w latach 20. i 30. XX wieku? Terrorystyczne metody działalności komunistów kryły się pod hasłem "ubojowie-nia" mas i obejmowały m.in. zamachy bombowe na obiekty państwowe, zabójstwa policjantów, domniemanych prowokatorów i zdrajców. Tego ostatniego doświadczył Dawid Siedlarz z Międzyrzeca Podlaskiego, który w 1929 r. okazał pomoc policji w sprawie przeciwko archiwiście Komitetu Okręgowego KPP, Pejsachowi Barnowi. Siedlarz, sam członek Komunistycznego Związku Młodzieży Polski (KZMP - komunistyczna młodzieżówka), nawrócony przez matkę, która na łożu śmierci wymogła na nim przysięgę na Talmud, że opuści bezbożne szeregi, złożył zeznania obciążające swych niedawnych towarzyszy. A oto cała ta przerażająca historia. * Zaczęło się od prewencyjnego aresztowania Pejsacha Barna w związku z 1 maja 1929 r. Dawid Siedlarz (wówczas jeszcze członek partii), wraz z jeszcze jednym Żydem z KZMP, chcąc pomóc aresztowanemu, weszli do jego mieszkania i wyrzucili przez okno na ulicę skórzany wór z dokumentacją stanowiącą archiwum Komitetu Okrę-gowego KPP. Worek znalazł przy swej stodole właściciel posesji i zaniósł go na poli-cję. Sprawa toczyła się bez powodzenia kilka tygodni i byłaby utknęła w martwym punkcie, gdyby nie ingerencja mamusi Siedlarza. W październiku 1929 r. nawrócony Dawid Siedlarz udał się na posterunek policji i złożył zeznania obciążające Barna i innych członków Komitetu Dzielnicowego KPP w Radzyniu. Niewygodnego świadka struktura komunistyczna próbowała pozbyć się jeszcze przed rozprawą. 17 stycznia 1930 r. rodzima komjaczejka Siedlarza dokonała nań próby zamachu. Późnym wieczorem przy ul. Lubelskiej w Międzyrzecu postrzelono go w plecy. "Głos Międzyrzecki z 25 stycznia 1930 r. relacjonował: "Za nim kroczyło trzech osobników, z których jeden wyjął rewolwer i zaczął strzelać [...]. Strzały zostały wymierzone z tyłu, jedna z kul ugodziła Siedlarza w plecy w okolicy nerek". Postrzał nie był śmiertelny i Siedlarz zdołał uciec. Zamachowcami okazali się Srul Rejdman, Szulim Szydło, Icko Goldfarb i Abram Rychter. Trzech pierwszych ujęto, czwarty zbiegł do ZSRR. Sytuacja wydawała się opanowała. Dawid Siedlarz podczas rozprawy 26 marca 1930 r. zeznawał jednak, że nadal czuje się zagrożony. Miał rację. Dwa dni później w południe na ul. Brzeskiej w Międzyrzecu ponownie padły w jego stronę strzały. Tym razem został postrzelony w głowę i plecy, a wśród napastników rozpoznał Nuchima Miterperla i Fajwela Rozmaryna, którzy natychmiast zbiegli przez "zieloną granicę" do ZSRR. Niepowodzenia nie zniechęciły zabójców z radzyńskiego komunistycznego Komite-tu Dzielnicowego. Tym razem postanowili dokładnie przygotować akcję i wywabić Siedlarza z Międzyrzeca. Znaleziono wykonawców, bliskich znajomych ofiary z cza-sów działalności w KZMP: Abrama Kagana, 27-letniego kierowcę z Radzynia i 28-letniego Symchę Sosnowca. Jak miało się później okazać, Kagan został usunięty z partii za kradzieże, a wykonanie wyroku na Siedlarzu miało ułatwić mu powrót na łono organizacji. Wybór miejsca akcji padł na Radzyń. 31 maja 1930 r. Dawid Siedlarz udał się we własnych sprawach do Radzynia. Abram Kagan "łaskawie" zgodził się mu towarzyszyć i zaofiarował nawet bezpłane miejsce w swoim autobusie. Na dworcu w Radzyniu czekał już na nich Sosnowiec, który zamarkował zdziwienie z "nieoczekiwanego" spotkania. We trójkę udali się do re-stauracji, gdzie obficie jęli opijać spotkanie wódką i piwem. Większość dnia minęła im na peregrynacji po kolejnych radzyńskich lokalach i upijaniu Siedlarza. Około godz. 16. postanowili ruszyć dalej i skierowali Siedlarza podwórzowym przejściem prowadzącym z ulicy Ostrowieckiej na Warszawską. Na podwórzu rzucili się na niego i zadali mu ponad 20 ciosów nożami w szyję i płuca. Pijany i zaskoczony Siedlarz bronił się bezskutecznie. Wreszcie upadł, a zamachowcy zbiegli. Jednakże napadnięty jeszcze żył. Resztką sił, z nożem tkwiącym w szyi zdołał dowlec się do pobliskiego lokalu gastronomicznego przy ulicy Warszawskiej i przed śmiercią wypowiedzieć nazwiska swych zabójców. Schwytano ich i poddano śledztwu, które potwierdziło słowa Siedlarza. Bez ogródek stwierdzili, że są komunistami, a zabójstwa dokonali na mocy wyroku partii. Rozkaz miał wydać sekretarz radzyńskiego Komitetu Dzielnicowego Abram Niebieski. Po szeroko zakrojonej akcji policyjnej aresztowano Niebieskiego i całą dwudziestoosobową siatkę komunistyczną w Radzyniu. * Flirt z komunizmem okazał się dla Dawida Siedlarza śmiertelny. Sprawdziło się znane powiedzenie Krzysztofa Kieślowskiego (choć wybitnemu reżyserowi chodziło o coś nieco innego), że "komunizm jest jak AIDS. Nie da się z niego wyleczyć, trzeba na to umrzeć". *** Jako źródło do napisania artykułu posłużyły mi m.in.: artykuły zamieszczone w "Głosie Międzyrzeckim" w 1930 r., akta prokuratorskie i sądowe z rozprawy przeciwko Pejsachowi Barnowi i innym oskarżonym o komunizm oraz artykuł Arkadiusza Kołodziejczyka "Karta z dziejów KPP w Radzyniu Podlaskim", który ukaże się w drugim tomie Wschodniego Rocznika Humanistycznego w 2005 r. |
Dariusz Magier |
POWRÓT |
© Dariusz
Magier. Prawa autorskie zastrzeżone. Pierwodruk: Che-rwony terror, "Najwyższy Czas" 2004, nr 37, s. XXXII-XXXIII. |