Był październik 1992 r., gdy
dyrektor Archiwów Federacji Rosyjskiej, Rudolf Pichoja,
jako specjalny wysłannik prezydenta Borysa Jelcyna
przybył do Polski, aby przekazać dokumenty archiwalne
świadczące o winie wierchuszki partyjnej Związku
Sowieckiego w mordzie polskich oficerów, jeńców
wojennych z obozów w Kozielsku, Starobiesku i
Ostaszkowie, zabitych w kwietniu i maju 1940 r. Sprawa
Katynia wydawała się zmierzać nieuchronnie do
wyjaśnienia. Niestety, tak nie stało się do dnia
dzisiejszego. Winni nie zostali ukarani, a stronie
polskiej nie przekazano wszystkich znanych Rosjanom
materiałów archiwalnych. Dobrze, że mamy chociaż
książkę Władimira Abarinowa „Oprawcy z Katynia”
(Kraków 2007).
*
Nie spodoba się ta książka naszym purystom ze szkoły
pozytywistycznego przedstawiania historii,
określających tak w istocie praktykę prowadzenia
narracji wykutą przez wiadome lata drugiej połowy XX
w., pomyślałem przerzuciwszy pierwszych kilkanaście
stron pracy rosyjskiego historyka i literaturoznawcy, z
zawodu dziennikarza i publicysty, Władimira Abarinowa,
pt. „Oprawcy z Katynia” (notabene, wydaje się, że
tytuł oryginału: „Katynskij łabirint”, bardziej
oddaje zawartość tej publikacji). Jest bowiem książka
Abarinowa – jak to trafnie określił prof. Andrzej
Paczkowski, konsultant historyczny wydawnictwa –
„sprawnie napisanym reportażem
śledczo-historycznym”, który wyśmienicie łączy ze
sobą trzy podstawowe cechy dobrej lektury historycznej:
porusza ciekawą tematykę, prezentuje nowe, nieznane
dotychczas źródła oraz dokonuje prezentacji wyników
badań autora w przystępny szerokiemu kręgowi
odbiorców sposób. Jest to język żywy, sprawny, nie
stroniący od odautorskiego komentarza, publicystyczny
(tak, znam niemiłe konotacje tego określenia w
środowisku polskich akademików), dzięki czemu od
książki nie można się po prostu oderwać.
Przede wszystkim jest to jednak doskonałe kompendium
dotyczące dochodzenia do prawdy w sprawie mordu
katyńskiego. Właśnie określenie dochodzenie jest tu
najbardziej istotne, bo prawdę to przecież znaliśmy w
Polsce od samego początku, pomimo komunistycznej
propagandy. Ale znano ją również w Związku Sowieckim
i to nie tylko wśród oprawców zaangażowanych w mord,
tych bezpośrednich wykonawców i ich kremlowskich
mocodawców, ale także wśród mieszkańców
miejscowości sąsiadujących z częścią lasów
katyńskich noszących nazwę Kozich Gór, w której
usytuowano masowe groby polskich oficerów uwięzionych
przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. Niewielu też
ludzi radzieckich w ZSRR zaprzeczyłoby, że systemu
komunistycznego nie byłoby stać na taką zbrodnię.
Stąd tak istotne jest owo dochodzenie do prawdy, które
w czasach gorbaczowowskiej głasnosti (jawności,
1987-1991) stało się niemalże obsesją autora
książki. Był czas odwilży, nawet w Związku Sowieckim
nikt już nie ośmielał się bronić stalinowskiej
wersji wydarzeń, wzywano tylko o cierpliwość, o czas
na odszukanie odpowiednich dokumentów archiwalnych. Na
szczęście Abarinow nie dał za wygraną. „Nie miałem
podstaw – pisze – by nie wierzyć tym zapewnieniom.
Myślałem tylko, że nie ma na co czekać: jeśli
jeszcze żyją świadkowie, to coraz więcej ich
odchodzi, prawda umiera. Żadne źródła archiwalne nie
zastąpią tego, co wiedzą ci ludzie” (s. 17). I tu
kolejny istotny argument Abarimowa za potrzebą
dochodzenia do prawdy: „Cała prawda – to nie tylko
kto, ale też jak” (s. 17). W zakresie tematyki
książki sprawa ta jest nad wyraz istotna.
**
Władimir Abarinow, wówczas dziennikarz, ważnej,
„Litieraturnoj Gaziety”, co pomagało otworzyć
niejedne drzwi, sytuację tę wykorzystał do tego, by
rzeczywiście do tych drzwi zapukać. Przede wszystkim do
Centralnego Archiwum Państwowego Armii Radzieckiej,
Centralnego Specjalnego Archiwum Państwowego oraz
Centralnego Archiwum Państwowego Rewolucji
Październikowej. Czas był ku temu idealny i – jak
się niedługo miało okazać – jedyny w swoim rodzaju.
Zwłaszcza w 1991 r., kiedy to po nieudanym puczu
konserwatywnych komunistów „Łubianka została
zdemoralizowana”, a okres, który nastąpił
bezpośrednio po tym, „był złotym czasem dla
historyków i dziennikarzy badających mroczne tajemnice
obalonego reżimu. [...] Archiwa można było oglądać
bez przeszkód [...]. Ani wcześniej, ani później w
uprzednio utajnionych archiwach nie było tak szerokiego
dostępu do dokumentów” (s. 256-257).
Abarinow poszedł tym tropem. A więc najpierw
skrupulatne śledzenie historii Wojsk Konwojowych NKWD, w
których gestii byli polscy jeńcy wojenni z Kozielska,
Starobielska i Ostaszkowa, i dokładne odnotowywanie
liczby uwięzionych żołnierzy (ponad 230 tys.) i
rozstrzelanych oficerów (ponad 20 tys.). Z powodzeniem
autor maluje tło, na którym tragiczne wydarzenia od
jesieni 1939 do kwietnia i maja 1940 r., kiedy to
przyszły rozkazy o „rozładowaniu obozów”, się
rozgrywają. Na podstawie dokumentów trafia na nazwiska
funkcjonariuszy, na osoby świadków, by następnie
próbować do nich dotrzeć, dociera i rozmawia. Z innymi
koresponduje. Dziwne to są wyznania. Czasami napotyka
stalinowską propagandę w stylu listu D. I. Owczinnikowa
z Jużnosachalińska, który dowodzi, że przecież w tej
sprawie chodzi tylko o „kadry dowodzące starej armii
polskiej, która była w służbie burżuazji” (s. 18).
Innym razem są to spowiedzi zgnębionych systemem
Rosjan, takich jak Kławdia Wasiliewna Jaroszenko ze wsi
Optino koło Kozielska, której matka, Olga Diemjanowna
Lewaszowa, pracowała jako praczka w obozie NKWD, a brat
– Walentin, był tam kinooperatorem i wyświetlał
filmy jeńcom. Na pytanie, w którym miejscu odbywały
się projekcje filmów, Kławdia pokazuje fotografię
rodziny wokół trumny jej ojca w cerkwi przerobionej
przez bolszewików na klub obozowy. Nad głowami
uczestników uroczystości pogrzebowej widnieje czerwony
cytat z komsomolskiego przywódcy Kosariewa:
„Samokrytyka to bolszewicki środek umocnienia naszych
stosunków” (s. 48-49).
Osobnym tematem są rozmowy z żołnierzami sowieckimi,
którzy bywali w obozach polskich jeńców, jak np.
Aleksiejem Aleksiejewiczem Łukinem, wypierającym się
posiadania jakichkolwiek informacji na temat
„ostatecznego rozwiązania kwestii polskich
jeńców”, czy Leonidem Fiodorowiczem Rajchmanem,
majorem NKWD, udzielającym informacji sprzecznych nawet
z tym, co autor książki odkrył w dokumentach
archiwalnych. Wszystko po to, by jak najdokładniej
opisać życie Polaków w obozach oraz ich ostatnie dni.
Korzysta przy tym obficie Abarimow również z literatury
polsko- i anglojęzycznej. Scalając te wszystkie
informacje i źródła wymienia nazwiska kilku wysoko
postawionych funkcjonariuszy NKWD, którzy musieli
wziąć udział w wykonaniu się losu polskich oficerów:
st. major bezpieczeństwa państwowego Piotr Wasiljewicz
Fiedotow, (wymieniony już) mjr Rajchman, Gieorgij
Siergiejewicz Żukow – naczelnik wydziału
drogowo-transportowego NKWD kolei zachodnich, kpt.
bezpieczeństwa państwowego Piotr Karpowicz Soprunienko
– naczelnik Zarządu NKWD do spraw Jeńców Wojennych.
Swoje wysiłki odnośnie prób rozmów z wykonawcami
zbrodni Abarimow konkluduje następująco: „Nie ma co
pytać kata, dlaczego zabił – dla niego to pytanie nie
ma sensu, to przecież jego zawód” (s. 144). Wyjaśnia
tym samym, że rozkaz rozstrzelania jeńców wojennych
przyszedł z samej góry. W totalitarnym systemie
komunistycznym inaczej być nie mogło, ale też nikt
nigdy wcześniej głośno tego nie wyartykułował.
Pierwsza zrobiła to córka Soprunienki, która –
nagabywana telefonicznie przez angielskiego historyka,
lorda Nicholasa Betella – miała powiedzieć
rozeźlona: „Rozkaz dotyczący polskich oficerów
przyszedł bezpośrednio od Stalina. Ojciec opowiadał,
że widział oryginalny dokument z podpisem Stalina. Co
miał robić?” (s. 143).
Przypomnijmy, że chodzi tu o decyzję Biura Politycznego
Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej
Partii (bolszewików) z 5 marca 1940 r., w której, w
odpowiedzi na pismo Ławrientija Berii (adresowane do
Stalina) z projektem decyzji o likwidacji polskich
jeńców, czytamy m.in.: „...rozpatrzyć w specjalnym
trybie, z zastosowaniem wobec nich najwyższej kary –
rozstrzelania. [...] Rozpatrzenie spraw przeprowadzić
bez wzywania aresztowanych i bez przedstawienia im
oskarżenia, decyzji o zakończenia śledztwa i
wyroku...” (s. 253). Na dokumencie złożone zostały
podpisy Stalina, Mołotowa, Woroszyłowa, Mikojana,
Kalinina i Kaganowicza, które faktycznie skazywały na
śmierć ponad 25 tys. Polaków. Najpierw, 13 kwietnia
1990 r., Michaił Gorbaczow przekazał Wojciechowi
Jaruzelskiemu, już wówczas prezydentowi RP, materiały
zawierające pośrednie dowody winy strony sowieckiej,
ale sugerujących odpowiedzialność li tylko NKWD.
Dopiero 14 października 1992 r. zwierzchnik archiwów
Federacji Rosyjskiej, Pichoja, przekazał Polsce kolejne
dokumenty ze słynną decyzją BP WKP(b).
***
Sprawa Katynia, zwraca uwagę Abarinow, od początku
była zagadnieniem politycznym. Zaczyna być takim już w
momencie postawienia sobie pytania: dlaczego zamordowano
polskich oficerów? Jeśli odrzucimy najprostszą
odpowiedź – bez powodu, bo była to zbrodnia
irracjonalna, jak cały stalinizm, pozostanie nam już
tylko powód polityczny: aby zdobyć jeszcze większą
przychylność (a tym samym, być może, cenny czas w
wyścigu zbrojeń) Hitlera. To właśnie na przełomie
1939 i 1940 r. Niemcy wysuwają skargi na to, że
Rosjanie zapewnili schronienie tysiącom polskich
oficerów. Pytają dlaczego? Zapada decyzja. Dlaczego
więc informacja o tym nie przedostaje się do Rzeszy?
Tego nie wiadomo. Wiemy natomiast, że kontakty tajnych
służb obu państw trwały i to dosyć wysokiego
szczebla. Dlaczego zaś – jeśli wiedzieli – Niemcy
mieliby trzymać tajemnicę aż do 1943 r., Abarinow nie
ma wątpliwości: „Przecież stało się to po
Stalingradzie, kiedy walczące strony osiągnęły
równowagę i wynik wojny był absolutnie nie do
przewidzenia. Hitler z całych sił starał się zmienić
bilans zmagań na swoją korzyść, a w tym celu
należało przede wszystkim skomplikować stosunki ZSRR z
sojusznikami, powstrzymać ewentualne otwarcie drugiego
frontu w Europie” (s. 296).
Polityczne było wykorzystanie wybuchu sprawy Katynia
przez Związek Sowiecki. Już nie jako przyczyny, ale
pretekstu zerwania stosunków dyplomatycznych z rządem
polskim na uchodźstwie w nocy z 25 na 26 kwietnia 1943
r. Przypomnijmy, że już 8 maja ogłoszono, iż w fazie
realizacji jest formowanie na terytorium ZSRR Dywizji im.
Tadeusza Kościuszki pod egidą Związku Patriotów
Polskich – pierwowzoru przyszłego namiestniczego
rządu stalinowskiego w Polsce.
Kolejny raz sprawę Katynia chcieli wykorzystać Rosjanie
podczas obrad Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w
Norymberdze, próbując obarczyć Niemców – poza
innymi, nie wzbudzającymi wątpliwości zbrodniami –
również odpowiedzialnością za zamordowanie polskich
jeńców wojennych w Katyniu. Tylko zupełnie ewidentnym
fałszerstwom sowieckiej tzw. Komisji Burdienki (okazało
się przy okazji, że międzynarodowa komisja powołana w
1943 r. przez Niemców osiągnęła w tej mierze daleko
bliższe prawdzie rezultaty) zawdzięczać można nie
zafałszowanie tej sprawy w jeszcze większym stopniu.
Przy okazji trybunału norymberskiego autor „Oprawców
z Katynia” miażdżąco charakteryzuje występ nań
sowieckiego wymiaru sprawiedliwości: „Celem
oskarżycieli radzieckich [na pewno] było godne
reprezentowanie ZSRR, lecz chodzi o to, iż wieloletni
udział w organizowaniu represji masowych, bezprawne
metody radzieckiego śledztwa i prowadzenia postępowania
sądowego nie mogły nie wpłynąć na charakter ich
działalności. Ci ludzie dawno już zapomnieli, co to
jest prawdziwy rzeczowy proces, bezstronność sądu,
postępowanie sądowe. Oskarżyciele radzieccy mieli
zasadniczo inną koncepcję sądu nad największymi
niemieckimi zbrodniarzami wojennymi niż ich koledzy z
Zachodu. Uważali, że proces zostanie sprowadzony do
wygłoszenia efektownych przemówień oskarżycielskich
– co rzeczywiście umieli robić [...] – w żaden
sposób nie spodziewali się zetknąć z dobrze
prowadzoną i wysoce profesjonalną obroną. Oto
przyczyna, dla której w Związku Radzieckim, wbrew
decyzji Międzynarodowego Trybunału Wojskowego, do
chwili obecnej nie został opublikowany pełny zestaw
materiałów norymberskich” (s. 192-193). Sprawę
Katynia Rosjanie w Norymberdze przegrali pomimo wsparcia
Amerykanów, którzy dostarczyli im telegram Polskiego
Czerwonego Krzyża, przeprowadzającego ekshumację w
Katyniu w 1943 r., do swych władz w Warszawie o
odnalezieniu łusek niemieckiej produkcji w grobach.
Politycznie sprawą Katynia zagrali Amerykanie ponownie
cztery lata później, już w okresie zimnej wojny, kiedy
to opublikowali raport płk. Johna van Vlieta, w czasie
drugiej wojny światowej jeńca niemieckiego, któremu w
1943 r. zostały zaprezentowane odkopane groby polskich
oficerów.
Sprawą Katynia szczególnie zainteresował się
również członek Biura Politycznego KPZR oraz
przewodniczący KGB, Jurij Andropow, 15 kwietnia 1981 r.,
kiedy decydowała się postawa Związku Sowieckiego wobec
„karnawału Solidarności” w Polsce. Autor
„Oprawców z Katynia” nie wypowiada się, jakie
mógł mieć ku temu powody.
I wreszcie ostatnie rosyjskie rozstrzygnięcia i decyzje
najwyższych czynników państwowych odnośnie prawdy o
Katyniu, „należy uznać za ponurą, wręcz upiorną
kpinę z ofiar i prowokację [polityczną] wobec
Polski”[1].
****
Rozdziałem książki specjalnie przygotowanym przez
Władimira Abarinowa do polskiego wydania jest „Tajne
stanie się jawne”. Opisuje w nim koleje ujawnienia
dokumentów zbrodni i przyswajanie niebezpiecznej prawdy
przez najważniejsze osobistości sowieckiej partii
komunistycznej oraz dzieje przekazywania prawdy Polakom.
Rozważa, dlaczego Michaił Gorbaczow, znając prawdę i
mając w rękach dokument BP WKP(b), nie odważył się
na wyjście poza zwyczajowe dla komunistycznej dyplomacji
półprawdy, zasłaniając się stwierdzeniem jakoby
zbrodnię popełniło szefostwo NKWD. Autor „Oprawców
z Katynia” widzi w tym dalszy ciąg demaskacji doby
chruszczowowskiej, kiedy to winny wszelkiego zła jest
osobiście Stalin i jego podwładni, którzy zbrukali
„normy leninowskie”. „Przyznanie się do winy za
rozstrzeliwania w Katyniu wymagałoby od Gorbaczowa
całkowitego zerwania z partią, odrzucenia iluzorycznej
wiaty w możliwość reformowania socjalizmu, moralnego
osądzenia nie poszczególnych osób, nie zbrodni tajnej
policji ani nawet reżimu, lecz całego systemu. Do
czegoś takiego wyznania Gorbaczow w tamtym czasie nie
był po prostu gotowy” (s. 261).
Nie były też gotowe do tego doły partyjne. Oto
przykład: gdy lord Betell zwrócił się do Walentina
Aleksiejewicza Aleksandrowa z KC sowieckiej partii
komunistycznej z pytaniem o możliwość pociągnięcia
winnych do odpowiedzialności, usłyszał: „Nie
wykluczamy możliwości dochodzenia sądowego albo nawet
procesu. Ale powinien pan zrozumieć, że radziecka
opinia publiczna nie zgadza się ze wszystkimi punktami
polityki Gorbaczowa w sprawie Katynia. My w Komitecie
Centralnym otrzymaliśmy mnóstwo listów od organizacji
weteranów, w których pytają nas, dlaczego szargamy
nazwiska tych, którzy tylko wypełniali swoje obowiązki
w stosunku do wrogów socjalizmu” (s. 146). Trudno o
inny komentarz jak znamienne słowa Robespierra, który
podczas procesu Ludwika XVI miał stwierdzić, że
„jeśli nie skażemy króla, to znaczy, że my
jesteśmy winni”.
Tego, czego nie zdołał zrobić Gorbaczow, dokonał
Borys Jelcyn. Kopie dokumentów trafiły do Polski. W
Rosji w sprawie Katynia rozpoczęło się zaś śledztwo
Głównej Prokuratury Wojskowej, które zostało
zakończone w 1994 r. „Grupie śledczej udało się
zidentyfikować, odnaleźć i przesłuchać żyjących
pracowników NKWD, którzy mieli bezpośredni związek z
rozstrzeliwaniami. Najbardziej wyrazisty obraz, z
mnóstwem szczegółów, nakreślił były naczelnik
Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego, generał-major
Tokariew. [...] Tokariew opowiedział ze szczegółami,
jak było urządzone pomieszczenie, w którym odbywały
się rozstrzeliwania, w jednej z cel więzienia Zarządu
NKWD (jej ściany obito wojłokiem), jak rozstrzeliwano
(strzałem w tył głowy) i z jakiej broni (niemieckimi
walterami). Wstrząsające świadectwo Tokariewa to jego
zeznanie o rozkazie Kobułowa, by nie zostawiać przy
życiu ani jednego świadka, który nie uczestniczyłby w
mordach. [...] Tokariew wyraziście opisał przywódcę
katów Błochina, który przyjechał ze swoimi
pomocnikami w celu wykonania bezprawnych wyroków z
Moskwy: «Przed rozstrzeliwaniem Błochin założył
specjalne ubranie: brązową skórzaną cyklistówkę,
długi, w tym samym kolorze skórzany fartuch i takie
same rękawice z mankietami powyżej łokcia...».
Dzięki zeznaniom Tokariewa o tym, że wszyscy uczestnicy
rozstrzeliwań zostali nagrodzeni rozkazem NKWD,
właśnie na podstawie tej listy nagrodzonych znaleziono
też innych członków grupy rozstrzeliwującej, którzy
dożyli do naszych dni. [...] Tokariew z dużą
dokładnością [...] wymienił liczbę rozstrzelanych w
Miednoje i wskazał dokładne miejsce pochówku”.
Kierownik grupy śledczej, Anatolij Jabłokow,
zakwalifikował rozstrzelanie polskich jeńców wojennych
nie zgodnie z prawodawstwem sowieckim, które
obowiązywało w chwili popełnienia przestępstwa, lecz
zgodnie ze Statutem Międzynarodowego Trybunału
Wojskowego w Norymberdze, tłumacząc, że w sprawie
znajduje znamiona przestępstw przeciwko pokojowi,
przeciwko ludzkości i przestępstw wojennych. Jednak
przełożeni Jabłokowa uchylili to postanowienie,
kwalifikację czynu zmieniono na nadużycie władzy. W
2005 r. Rosjanie całkowicie zamknęli sprawę. Główny
prokurator wojskowy, Aleksandr Sawienkow, oświadczył,
że sprawa karna została zamknięta z powodu braku
znamion przestępstwa (sic!). Wyjaśnił, że
ludobójstwo narodu polskiego nie miało miejsca ani na
poziomie państwowym, ani w sensie prawnym. Zamknięto
sprawę kwalifikując ją jako wojskowe przestępstwo
związane z przekroczeniem uprawnień służbowych. Jak
zauważa Witold Wasilewski z Instytutu Pamięci
Narodowej, „sprowadza to wyniki postępowania do
absurdu z punktu widzenia historycznego, prawnego i
zwykłego zdrowego rozsądku, oznacza bowiem, że
tysiące Polaków odnalezionych w dołach śmierci bądź
w ogóle nie były ofiarami żadnego przestępstwa,
bądź były ofiarami szeregu zabójstw kryminalnych [2].
Władimir Abarinow doskonale zdaje sobie sprawę, że to,
oczywiście, wcale nie zamyka prób wyjaśnienia całej
prawdy. Wie, że to tylko „decyzja polityczna
uniemożliwiła pełnowartościową pracę nad nim” (s.
299). Boleje nad polityką wewnętrzną Rosji, która
ponownie pcha to państwo na kurs przeszłości. Nie
trudno zauważyć, że odpowiedzialnością za to obarcza
historyk prezydenta KGB-owskiej prowenincji –
Władimira Putina. Zaostrzenie stosunków z Polską i
krajami bałtyckimi, ponowne zamknięcie archiwów,
powrót do nostalgii za „Imperium Sowieckim” musi
kłaść się cieniem na takich sprawach, jak próby
wyjaśnienia całej prawdy o Katyniu, ale też o
Miednoje, Charkowie, Bykowni i Kuropatach. Znajdują się
nowi, młodzi zwolennicy obalonej tezy o niemieckiej
proweniencji zbrodni. Powtórka z historii? „Katyń tak
głęboko wrósł w ciało Rosji – pisze Abarinow –
że czasami daje znać w najbardziej niespodziewanych
okolicznościach” (s. 278). Ale prawda czeka, bo –
jak w innym miejscu dodaje rosyjski historyk – tylko
„cała prawda jest gwarancją naszej zdolności do
prawdziwej odnowy moralnej” (s. 302).
*****
Książkę Władimira Abarinowa uzupełnia dodatek w
postaci notatki Daniela Boćkowskiego z Instytutu
Historii PAN i Anny Dzienkiewicz z Ośrodka KARTA pt.
Katyń – zbrodnia (nadal) chronioną tajemnicą
państwową. Tytułem nawiązują do wydawnictwa Inessy
Jażborowskiej, Anatolija Jabłokowa i Jurija Zorii z
1998 r. [3] Pokrótce przedstawiają stan badań, a
raczej niewiadome, które ciągle czekają na
wyjaśnienie, mimo upływu 16 lat od przyznania się
władz komunistycznych Związku Sowieckiego, że to one
stoją za tym mordem. Nakreślają kalendarium działań
podejmowanych przez stronę Polską (organa rządowe oraz
Rodzinę Katyńską) i przedsięwzięcia Rosjan w tej
sprawie czynione od 1991 r. Konkluzja wynikająca z tej
notatki nie nastraja optymizmem. Niestety, ciągle nie
możemy przewidzieć, kiedy sprawa Katynia, traktowana
jako symbol wszystkich polskich jeńców wojennych
pomordowanych na terenie ZSRR w czasie drugiej wojny
światowej, zostanie ostatecznie rozwiązana.
|