Co gryzie Tomka Rolko?

Późnym latem 2007 roku światło dzienne ujrzały dwa tomiki wierszy Tomasza Rolko, są to, wydane własnym sumptem autora: reedycja „Iskry kłamstw, iskry prawd”, tytułu, którego pierwsze wydanie miało miejsce rok wcześniej, oraz „Zjednoczone lekcje życia”. Wydawnictwa zawierają w sumie niemal czterdzieści utworów i można zaryzykować twierdzenie, że stanowią wizytówkę dotychczasowego życia twórczego młodego (pokolenie stanu wojennego) włodawianina.
Poezja Tomka Rolko to wiersze-obrazy i nie ma w tym nic zaskakującego, jako że jego zainteresowania to swoista ekumenia poezji, fotografii, grafiki i malarstwa. Zatem, gdy czytamy wiersze kreatora grupy poetyckiej Black Angel, przed oczami wizualizuje się nam świat, w którym porusza się również podmiot liryczny. To pomaga czytelnikowi w percepcji tej, niełatwej przecież, twórczości, którą można by określić mianem ascetycznej. Rzeczywiście, jest w tym jakiś romański pierwiastek oszczędnej formy wczesnego średniowiecza. Autor zdaje się nie narzucać, snuje swój oszczędny przekaz, stawia frazy konieczne, wieloznaczne, dużo pozostawia domysłowi czytelnika i jego zmysłowi interpretacyjnemu.
„Iskra kłamstw, iskra prawd”, który to tytuł zapożyczony został z wiersza rozpoczynającego tomik, już na samym początku uderza nas tym średniowiecznym, scholastycznym, epitaficznym niemalże, tchnieniem w postaci utworu „Piękności mistrza”. I już na tym etapie przychodzi do głowy pytanie o ducha tego średniowiecza, czy bliski on Doktorowi Anielskiemu czy raczej kacerskiej iskrze burzącej. Niepodobna odpowiedzieć na to jednoznacznie nawet po lekturze całego tomiku. Rolko prowadzi niewątpliwie intensywne poszukiwania, które targają nim od namiastek panteizmu w utworze „Rzucany wiersz” („Pamięć po człowieku/ pamięć po jaskółce/ po kamieniu”), po elementy nietzscheańskiej idei śmierci Boga, które tkwią w „Śpiącym czarodzieju” („światło miłości jako metoda,/ okazywania współczucia śpiącego czarodzieja”). Te poszukiwania, tak przecież charakterystyczne dla młodości, w twórczości włodawianina zdają się przeradzać w odwieczną walkę dobra i zła, która w poetyce Tomka Rolko przybiera formę powtarzających się ciągle zmagań światła i ciemności, dzieciństwa i dorosłości, trwania i przemijania, ducha i materii. Podmiot liryczny stoi na granicy dorosłości i zdaje sobie sprawę z tego, że oto wychodzi poza bezpieczną strefę, tam, gdzie czyhają złe moce. W wierszu „Obraz z dzieciństwa” miniony etap życia jawi się rajem utraconym, jak ta huśtawka, co to „Smutek wypływa z jej wnętrza/ gdyż żadne dziecko nie uraczy jej/ swoją zabawą”. Wyraźna artykulacja przekraczania granicy dorosłości to także wiersze „Kwiatek życia” i „Dzień dusz”. Utrata raju dzieciństwa, podobnie jak tego przez duże R, wiąże się z uzyskaniem świadomości, choć dysonansem musi być tu jednak atmosfera wygnania. Wyraźnie czuć ją w „Przemijaniu”, który to utwór jako pierwszy w całym zbiorku artykułuje jednoznaczne opowiedzenie się po stronie światła w jego walce ze złym mrokiem. Aczkolwiek to ono odkrywa całą prawdę o rzeczach nieprzyjemnych: „Zegar wybijający:/ sekundy szczęścia/ minuty rozmów,/ godziny miłości./ Dzień, wieczór, poranek”. Ale światło, jak czytamy w wierszu „Cień”, choć okrutnie realne, jest wolnością, która „daje wybór”, i nadzieją, która „daje możliwości”. Cień zaś niszczy życie „jak ogień”. Również jak ogień piekielny, który niszczy życie wieczne. I może się okazać, że nie zawsze „jutro będą na górze”. Rolko wie jednak o tym i dzieli się swoimi uczuciami z czytelnikiem („Wieczne myśli”): „Twarz skruszona daje znaki zapytania/ dla lepszego poranka./ Twarz miłosierna daje/ wykrzykniki dla uśmiechów”. Wie, że nie ludzka to zasługa, lecz „Boski dar życia”. Bóg jest Źródłem, „Płomieniem”. On jest! I znowu, nie wiedząc czy ocieramy się o herezję panteizmu czy też czystą ortodoksję, przytakujemy jednak gorliwie, że Płomień to źródło, to światło, to życie, dzięki któremu: „Biegnę, patrzę, czuję”.
Kolejną odsłoną walki dobra ze złem są w wierszach Tomka Rolko zmagania uczuciowości i rozumu. Człowiek targany uczuciem to dlań („Kropla”) „kropla deszczu ubrana w płaszcz marzeń”, która pędzi „w kierunku bliżej nieokreślonym”. Bez myśli, bez rozsądku, bez świadomości Bożego planu, na oślep, by w końcu „rozbić się o taflę kałuży”. Oto ślepa uliczka owej, tak modnej dziś, straceńczości, którą redaktor „Ściany Wschodniej” widzi również w miłości: „Los oddychający swoim chłodem/ złapał za rękę marzenia./ Poprosiłaś by puścił./ Puścił, lecz spalił nasze dusze” (wiersz bez nazwy). Z drugiej strony niedopuszczalna jest całkowita dominacja rozumu nad sercem. Również w tej dziedzinie zbawcza wydaje się owa błogosławiona równowaga, choć czasami nasze poczynania rozum będzie rejestrował – jak to rozstanie dwojga osób w wierszu „Serce na rozstaju” – jako „niedokończoną scenę z podrzędnego filmu”. Stąd w wierszach Rolko znajdziemy sceny gwałtownych miłosnych tąpnięć („Znikająca miłość”), czy pękającego nieuchronnie związku, w którym „Uśmiechnięta twarz patrzy/ wzrokiem kochania/ Płacząca twarz patrzy/ wzrokiem rozstania” („Myśl jednością jednego spotkania”). Tytuł wiersza, jakby żywcem wyciągnięty z dyskografii zespołu Myslowitz (to zresztą nie wyjątek), nie jest tu jedynie przelotną manierą. Utwory zebrane w tomiku „Iskra kłamstw, iskra prawd” to bardzo „muzyczne” wiersze. Dźwięczą w głowie, zdają się wypełniać przestrzeń. Słyszymy niemal, jak „Kwiatek spada na ziemię/ W swoim locie:/ uśmiecha się,/ bawi,/rozmawia,/ uczy,/ starzeje,/ opada z drzewa życia” („Kwiatek życia”).
I wszystko byłoby jasne, gdyby nie ten przerażający demonicznym chłodem (przynajmniej w dwóch pierwszych, skądinąd jakże udanych, zwrotkach) wiersz „Na imię miała Zima”.
„Iskra kłamstw, iskra prawd” to całkiem spójny tomik, dobry na „Wymarzony wieczór pamiętany nie tylko w słowach/ lecz i w czynach” („Na imię miała Zima”).

***

Przez dwa lata mieszkałem w jednym pokoju z fanem (fanatykiem?) The Cure, stąd wiem co nieco o mrocznej stylistyce, nihilistyczno-gotyckiej formie i samounicestwiającym przekazie tej muzyki. „Klęczę i czekam w ciszy” – cytat z „Kurczaków” – to post-motto najnowszego tomiku założyciela grupy poetyckiej Black Angel. Znak to, że mamy już do czynienia z twórcą, który wie, co chciałby przekazać. Czy jednak wychodzi to na dobre? Czy wie również, jak to przekazać?
Od razu wyjaśnię, że „Zjednoczone lekcje życia” to dla mnie tomik słabszy od poprzedniego. Mniejsza spójność utworów, rwana „fabuła”, szczątki myśli, fraz, czasów, osób, stylistyka snu, która – wiadomo – ma swoje prawa. Wszystko to znajdziemy w otwierającym kolejną przygodę z poezją włodawianina wierszu „Kielich snów”. Jednocześnie pragnę zauważyć, że znalazłem w tym wydawnictwie również najlepsze wiersze spośród wszystkich utworów opublikowanych w obu zbiorkach. Na przykład „Wiara”. Dlaczego? Może dlatego, że ideowo poszukujący. Zrazu zastanawiałem się czy nie powinien się znaleźć raczej w tomiku „Iskra kłamstw...”? Jednak nie. Ten, ale również inne wiersze zebrane w „Zjednoczonych lekcjach życia”, to jednak wyraźny rozwój poety. Z tego również może wynikać stopień komplikacji tej poezji, który zdaje się rodzić problemy percepcyjne. Do tego znacznie większe rozchwianie ideowe autora, który wydaje się już mniej jednoznaczny w swym światopoglądzie. O ile Wiara stanowi jeszcze bliską memu sercu krytykę zsekularyzowanej cywilizacji Zachodu („Prawdziwych ust nikt nie/ dotknie/ a w bok wsadzić rękę?”), to w „Umieram,” stanowiącym niejako paralelny dwuwiersz z poprzednim, w podmiocie lirycznym brać górę wydaje się „grzech humanitaryzmu” głoszący, że jedynie na podstawie stosunków z bliźnim zarysować można wizerunek Boga, w którego wierzymy. Jak gdyby miałby być On efektem, a nie podmiotem działań: „Ile odwzajemnionych/ uśmiechów Bóg/ zapisze w wieczystej księdze// ile smrodu wybawi szatana/ z jego duchowej udręki/ ile grzechów/ stanie się wzorem// wzorem nie do naśladowania/ wzorem do pogrzebu/ w trumnie zapłaczę/ i wyjdę w piekłach czasu”. Oto człowiek staje się alfą i omegą - bogiem samemu sobie.
Rolko już nie stoi na granicy skonfliktowanych stron, tak jak robił to w Iskrze kłamstw..., z poziomu której dokonywał obserwacji wrogich sobie obozów. Teraz już zapuszcza się to na jedną to na drugą stronę. Horyzont mu się niby powiększa, ale też dopada go propaganda obu frontów. W intymno-uczuciowym „Sercu na rozstaju” podmiot liryczny wręcz nie wydaje się już błądzić. Sprawia wrażenie jakby już wybrał - ŹLE. To zdaje się potwierdzać kolejny wiersz o uczuciach damsko-męskich (Serc-owe), w którym poeta daje się porwać uczuciowości i ogarnia go „sercowe poczucie szału”.
Z drugiej strony mamy jednak również „Hymn popkulturowy” demaskujący gnijące świętości ponowoczesności i ślepotę jej przewodników. Oto niezbędniki, w które - jako adepci tej cywilizacji – zostaliśmy wyposażeni, zostają utracone: „Moja wewnętrzna/ zbrodnia/ Chrystusowej/ stajenki/ panicznie przeobrażonej/ w nic”. Ale to tylko zapowiedź prawdziwej kulminacji, którą jest (również szczytowy ekspresyjnie) wiersz „Hymn popkulturowy – zero”. Skażenie popkulturowe wykrzywia wizerunek Chrystusa, który przeobrażony zostaje w gwiazdora popu na pulsującej hałasem i światłami estradzie. I nie chodzi tylko o świecką kulturę masową, wystarczy pójść do kościoła na co bardziej modernistyczną mszę, by się o tym przekonać. To wszystko sprawia, że zaczynamy oglądać rzeczywistość w odbiciu wprost z lunaparkowego gabinetu luster, które czynią nas nierzeczywistymi. Najprostsza, najkrótsza, najłatwiejsza droga do Prawdy zarasta chwastami. Ludzkość dopada przekleństwo kultury masowej, która przerodziła się niemalże w masowy kult. Błądzimy ze świadomą samokrytyką na ustach („chwilami depczę krzyże/ stopami brudnymi/ wchodzę w jego serca/ jestem grzesznikiem/ człowiekiem czasów/ przebrzydłych”) po duchowej Ziemi Ulro niczym jacyś zapomniani postheglowscy zombie („niech świeci tylko oczami/ zbłądzonymi pewnikami/ przemijania// narkotycznym transom/ czystego ukłucia”). Wykluwa się prawda o całkowitym zinstrumentalizowaniu Boga przez człowieka. Do bólu niemal fizycznego, do przesady, do granic wytrzymałości. Prawda wypływa na wierzch: „On sam i nic poza tym” („Sen Zbawiciela”). Mamy tu również nawiązania eschatologiczne mówiące o mrocznym swądzie pustego życia („Wszyscy wszystkim”). W całej krasie pojawia się coś, co jedynie nieśmiało zarysowywane było w tomiku Iskra prawd..., ów radykalny, bo prawdziwy, podział na cywilizację życia i cywilizację śmierci. Poeta widzi, że obywatele tej ostatniej to „plemię pogrzebów”, „trupy śladotwórcze” i „mężowie stanu zgniłego ducha”, którzy nawet wówczas, gdy zajrzy im w oczy strach przed piekłem, znajdują tylko jedno wyjście - ucieczkę w konsumpcjonizm („uczyń z życia show”).
Nawet związki damsko-męskie wpisane są w tą permanentną, toczącą się zarówno na poziomie transcendentnym jak i ziemskim, walkę cywilizacji. Wiersz „Litania uwielbienia”, traktujący o zbliżeniu cielesnym, zaczyna się w momencie, w którym erotyki gloryfikujące cielesność zwykle się kończą. Nie kończy się jednak wędrówka zapoczątkowana grzesznym aktem seksualnym, bo „serce dajesz/ zabierasz sny/ w podzięce za wybredny/ obrzydliwy wstyd/ nagich ciał/ gdzie lepkość rąk/ przekracza granice/ dobrego smaku”. Nie ma miejsca na happy end, „Ślubu nie będzie”. Miłość ludzka w wierszach Tomka Rolko daleka jest od tak modnego dziś fetyszyzowania, od gloryfikowania, niby-nadrzędności, niby-najważniejszości, niby-wieczności („Lekcja chemii 2”). Poeta wie, że to tylko owa „chemia”, a nawet najdłuższe lekcje chemii jednak się kończą. Oto syndrom dziesięciu minut do końca lekcji, „gdy z pulsującym sercem na ręku/ wkraczam w martwicę próśb/ więdnącym wzrokiem/ kochania”. Wiemy już, co się stanie, choć nie dopuszczamy do siebie myśli o tym.
Jednakże Rolko nie zadowala się etapem obserwacji. Bunt przeciwko tchnącej śmiertelnym odorem mas-kultury może zaowocować reakcją, przerodzić się w wewnętrzny imperatyw działania, kiedy („Furia mistrza”) pojawia się owe „skacz skacz” ponad śmiertelną pustką jałowości argumentów za trwaniem w obłudnej nicości („masz tysiąc słów zero/ pomysłów”); ponad małą stabilizacją wyzucia z indywidualizmu w oceanie trendów („skacz skacz sercem”); ponad śmiertelną cielesnością trwającą na pozycjach autokłamstwa powielającą matrycę zbudowaną przez projektantów, strażników i „pożytecznych idiotów” cywilizacji śmierci („skacz skacz przez fale/ kłamstw i pomówień/ skacz skacz ponad ciałem”). „Furia mistrza” to wiersz dynamiczny, drżący emocjami, prawdziwy manifest.
„Zjednoczone lekcje życia” jest tomikiem bardzo różnorodnym, w którym znalazło się także miejsce dla utworu w stylistyce polskiego literackiego misterium („Lament ogólnopolski”), podejmującego temat demoniczności życia społeczno-politycznego, głęboko zanurzonego w historii naszego kraju. Polak, zawieszony pomiędzy wirtualnym światem „politycznych płaszczek”, rzeczywistym krajobrazem przenicowanym tragiczną historią („krwią ozłocony/ sztyletem sprzedany”), gdzie człowiek, niby ta Tomaszowa trzcina na wietrze, targany namiętnościami („gdzie ślepe miłości mnie wiodą?/ czy na skraj bożej układanki?”), których celu nie może znać, choć chciałby uszczknąć z tej polskiej układanki kilka fragmentów puzzli również dla siebie. Nieśmiało zdaje się marzyć, że nie tylko dla siebie, bo oto w ponadindywidualistycznej tragedii „znowu »ty«/ zjawa myśli/ brzegu dotyk”. I polska niepewność drogi wyboru: „gdzie ta droga wiedzie?/ do lepszych światów?”
W „Symfonii umierania” Tomek Rolko uzewnętrznia w końcu dręczącą go różnicę między pożerającą ludzi ideą a prozą ich życia i wiary, kiedy „wierni ku wiernym/ pochwalon Boga/ lecz zabijając innego/ przedstawiciela gatunku”. Z czego wynikać może wszechogarniające uczucie zmęczenia i zniechęcenia walką, zaangażowaniem, nawet wiarą („I snu”), ku ucieczce w niebyt, w ślepe uliczki różnych dalekowschodnich nirwanizmów „czasu dla czasu”. Ta końcówka „Zjednoczonych lekcji życia” rodzi we mnie uczucie nieprzyjemnego zgrzytu, bo sprawia wrażenie, jakby wojna była już przegrana. Miejmy jednak nadzieję, że to tylko rozejm. Klęcząc czekajmy w ciszy na ostateczną bitwę.

Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.
Pierwodruk: „Kozirynek”, nr II (Jesień 2007), s. 42-45.