Szary bohater

Już po opublikowaniu recenzji książki Mieczysława Ryby „Szkoła w okowach ideologii. Szkolna propaganda komunistyczna w latach 1944-1956 (Lekcje religii komunizmu”, „Terra Incognita”, nr 1/2007, s. 40-46) przyszło mi zapoznać się z pracą nawiązującą do tematyki ideologizacji szkolnictwa w okresie Polski Ludowej. Artykuł Urszuli Bydlińskiej „Nowe święta, nowi bohaterowie. Z dziejów walki o «rząd dusz» w szkole polskiej 1945-1989” („Koło Historii. Materiały Koła Naukowego Historyków Studentów UMCS”, nr 9, 2005) „wyminął się” z pracą Ryby, stąd autorka nie była w stanie odnieść się do niej, a wnioski swoje naszkicowała jedynie w przyczynkarskiej formie w studenckim opracowaniu. Trzeba jednak zauważyć, że mają one charakter samodzielnego, wartościowego fragmentu obrazu dziejów polskiego szkolnictwa w okresie PRL, stworzonego w oparciu o najnowszą literaturę przedmiotu.
Autorka rozpoczyna swoje rozważania od przytomnego stwierdzenia, że „linia polityczna nowej władzy zakładała radykalne zmiany istniejącej matrycy kulturowej Polaków” (s. 45). Oznaczało to, ni mniej ni więcej, jak próbę stworzenia nowego człowieka, owego, osławionego „człowieka sowieckiego”. Bydlińska podejmuje próbę nakreślenia zbiorowego portretu osób usadowionych na eksponowanych miejscach w życiu partyjno-państwowym PRL, starając się ukazać, co decydowało o umiejscowieniu ich w komunistycznym panteonie „bohaterów” – ideałów i wzorców dla polskich uczniów.
Niezależnie od Mieczysława Ryby Bydlińska również zwraca uwagę na ów quasi-religijny kierunek działań komunistycznego reżimu. Zauważa je poczynając od swoistych kontrrekolekcji w 1952 roku, na które składały się grupowe wyjścia do kina i wycieczki organizowane przez szkoły w miejsce dotychczasowych rekolekcji przedwielkanocnych. Paralelnie do Ryby Urszula Bydlińska wskazuje na parareligijne cechy systemu, który dotychczasowym wartościom przeciwstawiał nowe zwyczaje, wartości i przekonania. Jak zauważa autorka, „ta nacechowana patosem iluzja miała jednak służyć w głównej mierze dezorientacji młodzieży, rodzący się «nowy świat» nie miał wyraźnych ram ni horyzontu, toteż potrzebny był młodym ludziom przewodnik – i tą rolę przejęła partia” (s. 49).
Praca dotyka także problematyki głównych zmian programowych w polskiej szkole, wskazując, że, aby móc zbudować nowy mit, należało zmienić dotychczasowe podejście do historii, odejść od personalizacji, wyrugować ze społecznej świadomości większość dotychczasowych bohaterów narodowych, a innych przedstawić w odmiennym świetle, o którym decydowała dialektyka marksistowska. „W miejsce tradycyjnych bohaterów wprowadzono nowych. Komunizm, będąc ruchem parareligijnym, miał swoich proroków-filozofów (Marks i Engels), patriarchów (Lenina, a potem Stalina) oraz zwykłych misjonarzy, np. przodowników, którzy swoim przykładem mieli nawracać wątpiących” (s. 52) – zauważa Bydlińska za Krzysztofem Kosińskim, a my zainteresowanych tematyką pozwolimy sobie odesłać do „Lekcji religii komunizmu”.
Pojawia się nam boski Olimp, panteon, w którym – poza Marksem, Engelsem, Leninem i (przejściowo) Stalinem – dostrzegamy całą menażerię, którą oferuje ta swoista, komunistyczna Liber Bestiarum: Waryńskiego, Dzierżyńskiego, Marchlewskiego, Luksemburg, Wasilewską, Kasprzaka, Okrzeję, Buczek, Nowotko, Sawicką, Findera, Fornalską, Bieruta, Świerczewskiego, Rokossowskiego itd. „Wszystkie te postacie – pisze Bydlińska – poza materiałem tekstowym, pojawiały się w zasadzie we wszystkich podręcznikach z tamtego okresu, na licznych fotografiach, ich twarze wyłaniały się z «kart historii» i – chcąc czy nie – zapadały w pamięci” (s. 53).
To nie wszystko. Przebija przez ten ideał „nowego człowieka” skrajna dehumanizacja ludzkiej osoby, redukcja indywidualizmu do poziomu najmniejszej cząstki „masy ludowej”. „Priorytetem miała stać się praca dla dobra ojczyzny (...), aktywny udział w odbudowie i rozwoju kraju, pielęgnowanie przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, walka o pokój i równość klasową, czyli całkowita niemal rezygnacja z własnych ambicji, chyba, że łączyły się z dobrem ogółu, na rzecz służby socjalizmowi i na jego cześć. Człowiek już nie miał być sobą tylko członkiem kolektywu, częścią zbiorowości” (s. 54). A komórką tej „nowej jakości” – robotnik/robotnica wykonujący/a 200-300 procent normy. Nie ma już mężczyzn i kobiet, są „masy produkcyjne” dzielące się na kolektywy mniej lub bardziej wydajne. W tym miejscu jeszcze jeden piękny stylistycznie cytat z Bydlińskiej (narracja artykułu żywa, soczysta, łatwo przyswajalna, godna polecenia i naśladowania przez adeptów nauki historycznej): „Obok silnych, utrudzonych, aczkolwiek szczęśliwych, przodowników pracy stały dzielne towarzyszki – kobiety uczestniczące aktywnie w dziele tworzenia nowej ojczyzny, nowych realiów życia. Były żonami, matkami, a zarazem pracowały na rozwój z mężczyznami w fabrykach, przekraczały normy produkcji, obsługiwały maszyny rolnicze („traktorzystki”), szły krok w krok, ramię przy ramieniu w pochodach, 8 marca zaś dostawały goździki... i chyba to tylko odróżniało je od mężczyzn” (s. 54).
Nowy czas – nowy bohater. Jakże jednak smutny to i szary wizerunek bohatera, konkluduje Urszula Bydlińska.

 
Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.