Faber, artifex et ars historica

Jest uczelnia teatrem zmagań. Każda, również nasza Akademia Podlaska. Zmagań metodologicznych o kierunek, jaki nadać mamy kształceniu, oraz zmagań dydaktycznych, by ten kierunek utrzymać w codziennym kontakcie ze studentami. Jest areną, na której te igrzyska się rozgrywają, ale także trybunami wypełnionymi ludem spragnionym widowiska i lożą z reprezentacyjnym sztafażem. Ale gdzieś tam, w ukryciu, w katakumbach owego koloseum wykuwane są scenariusze tego wszystkiego, co później dzieje się na arenie. To tu musi paść odpowiedź na pytanie, kim ma być adept nauk historycznych. Czy student historii ma być li tylko maksymalnie sprawnym rzemieślnikiem (faber), terminatorem cechowym, któremu wydamy odpowiedni certyfikat, gdy tylko złoży przed nami swój majstersztyk – pracę magisterską? Czy opanowanie warsztatu naukowego, umiejętność pracy ze źródłem historycznym, poprawne formułowanie wniosków to jedyne umiejętności, jakimi cechować się powinien adept historii?
A przecież Clio jest muzą! Czy nie oznacza to, że – jak chcą postmoderniści – ma być historyk przede wszystkim artystą (artifex) – tyle że funkcjonującym na polu historiografii? Poza tym, podlegającym wszystkim prawom i obowiązkom artysty sensu stricte, spod pióra którego płynąć ma ars historica – sztuka historyczna.
Jakże złudne są oba nurty w swym ortodoksyjnym zacietrzewieniu! Jak łatwo też empirycznie poznać ich skutki. Oto historyk-tylko-i-tylko-rzemieślnik, który, owszem, prawidłowo określi sobie temat badawczy (ba, niekiedy nawet uda mu się sformułować go poprawnie pod względem stylistycznym), wyodrębni zakres literatury i źródeł potrzebnych do jego zrealizowania, przeanalizuje je, wyciągnie odpowiednie wnioski i przystępuje do pisania. Problemy rozpoczynają się z chwilą, gdy wydawnictwo bierze do ręki czytelnik. Wtedy najczęściej okazuje się, że narracja jest zbyt hermetyczna, wypełniona niezrozumiałym słownictwem, uchodzącym za „naukowe”, w istocie będącym zaś placebo nauki. Albo też stanowi przykład totalnej nieporadności językowej, która jest tak przygniatająca, że zabija wszelką wartość merytoryczną publikacji. W praktyce oba te przypadki uniemożliwiają przyswajanie efektów żmudniej i wielokroć pełnej wartościowych wniosków pracy historyka, sprawiają, że poza autorem i kilkoma zainteresowanymi tematyką „kolegami po fachu” nikt po nią nie sięga.
Z kolei historyk-tylko-i-tylko-artysta to zjawisko nowe, choć znane już także w Polsce. Podejmuje chwytliwy, doskonale sformułowany (pod zapotrzebowanie społeczne lub kontrowersyjny w danym środowisku) temat, stawia sobie określone tezy, przygotowuje się do ich przybliżenia niczym literat piszący książkę o przeszłych wiekach, po czym snuje swą doskonałą językowo i łatwo przyswajalną narrację, w której – oczywiście – udowadnia wszystko, co sobie założył. Zmasowany atak reklamy, której tym bardziej sprzyjają protesty oburzonych przeciwników im są gwałtowniejsze, dokonuje reszty. Mamy kolejnego „wielkiego historyka” i nie ważne, że jego warsztat naukowy i sposób w jaki się nim posługuje to jedna wielka żenada.
Kim zatem powinien być historyk? Kogo kształcić ma uczelnia wyższa? Niewątpliwie człowieka wyposażonego w zdolność posługiwania się warsztatem historycznym, a więc rzemieślnika, któremu „ciężar” zdobytej wiedzy nie pozwoli na swobodne manipulowanie źródłem historycznym w zależności od aktualnego zapotrzebowania. Najlepiej jednak, jeśli będzie również artystą, który zdoła materiał zdobyty przy pomocy wiedzy i zdolności badawczych „sprzedać” jak największej liczbie odbiorców, by praca, jaką wykonał, nie służyła li tylko mikroskopijnym grupom badaczy przykurzonych archiwalnym pyłem, lecz przyswajana była przez szersze grono czytelników.
Dlatego też absolutna dominacja studentów historii, ba, członków Studenckiego Koła Naukowego Historyków Akademii Podlaskiej (w tym miłych sercu memu archiwistów) – co daje pewność, że mamy do czynienia z ludźmi rzeczywiście zainteresowanymi nauką – wśród członków Siedleckiej Grupy Literackiej „Witraż” cieszy mnie niepomiernie. Zdolności literackie: poetyckie, prozatorskie, publicystyczne, nieustanne ćwiczenia własnego warsztatu narracyjnego i doskonalenie sprawności językowej otwierają przed adeptami historii niesamowite możliwości zarówno na niwie nauki jak i na drodze artystycznej. To powrót do normalności, który – mam nadzieję – będzie stawał się coraz powszechniejszy. Te dwa kierunki to swoista symbioza uzupełniających się i wzbogacających zainteresowań. Jej efektów poetyckich nie waham się zarekomendować wstępem do niniejszego tomiku, co do postępów naukowych młodych poetów Czytelnik będzie musiał uwierzyć mi na słowo.

 
Dariusz Magier
POWRÓT
 
© Dariusz Magier. Prawa autorskie zastrzeżone.